Kompromis jest pożądany dopóki nie wypacza koncepcji pierwotnej. W sprawie „uwłaszczenia naukowców” propozycje, które mają być ugodowe, przekraczają tę granicę. W tej sytuacji lepiej zrezygnować z pomysłu, zamiast tworzyć coś, co będzie jego zaprzeczeniem.
profesor nauk prawnych, Poseł do parlamentu Europejskiego, w latach 2007-2013 Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego
Najbardziej jaskrawym dowodem na to, jak bardzo można wypaczyć dobrą koncepcję są forsowane poprawki do ustawy o szkolnictwie wyższym, w której rząd zapisał „uwłaszczenie naukowców”. Wciskając ideę uwłaszczenia w gorset dodatkowych obostrzeń i warunków, dokonuje się zatem wywłaszczenia, a nie uwłaszczenia naukowców w prawach majątkowych do ich wynalazków. Chociażby proponowany obowiązek nałożony na naukowców do zawiadomienia władz uczelni o wynikach ich prac badawczych i rozwojowych jest nie tylko nadmiernym obciążeniem biurokratycznym, ale również ogranicza prawo naukowca do swobodnego dysponowania tymi wynikami.
Wyobrażam sobie, jak wszyscy akademicy wysyłają do rektora informacje o wynikach swoich badań prowadzonych we wszystkich dyscyplinach nauk i zamiast skoncentrować się nad nimi, zastanawiają się, czy należy podać również informację o honorariach autorskich.
Pomysłodawcy poprawek chcą także, aby naukowiec musiał nie tylko dać pierwszeństwo uczelni i czekać na ewentualną komercjalizację prowadzoną przez tę uczelnię– co jeszcze jest akceptowalne, bo może być motywacją dla niej, a nikt przecież nie chce odbierać jej szansy na komercyjny sukces wykonanej na uczelni pracy. Ale jednocześnie zmiany te wydłużają czas oczekiwania autora pomysłu na rynkowe działania uczelni w sprawie wynalazku o okres patentowania. Może być więc i tak, że ambitny 30-latek, ze swoim przełomowym wynalazkiem poczeka kilka lub kilkanaście lat, aby został on sprzedany na rynku.
Cóż, pozostanie mu wówczas już tylko muzeum niezrealizowanych naukowych marzeń… Statystyki przedstawione przez szefową Urzędu Patentowego pokazują bowiem, że uzyskanie patentu w Polsce trwa od 36 miesięcy do nawet kilkunastu lat.
A to nie jedyne przykład próby psucia idei uwłaszczenia naukowców, wdrażanej jak dotąd z wielkim sukcesem w najbardziej innowacyjnych państwach w Europie.
Trwająca w Sejmie i w środowisku debata o uwłaszczeniu wynalazców to znacznie więcej niż dyskusja o konkretnych rozwiązaniach dla nauki i jej twórców. To fundamentalny spór – w którym udaje się tak wyraźnie brać udział młodym i bezkompromisowym uczonym, zwolennikom uwłaszczenia w czystej postaci – o filozofię rozwoju i przyszłość Polski. To zderzenie świata małej stabilizacji, walki o własne status quo i strachu przed konkurencją ze światem ambitnej naukowej rywalizacji i pędu do poprawiania rzeczywistości.
Wierzę, że naukowcy, reprezentujący ten drugi świat, nie będą musieli ze swoimi genialnymi pomysłami uciekać z naszych uczelni – albo zakładając własne spółki lub na zagraniczne uczelnie czy do rynkowych potentatów, rezygnując przy okazji z pracy naukowej w Polsce. I to jest też batalia o zatrzymanie ich na uczelniach!
Mam nadzieję, że koncepcja rządu PO-PSL, dotycząca wsparcia naukowców i dania im szansy na komercyjny sukces poprzez uwłaszczenie, nie zostanie wypaczona tak mocno, jak to wynika z proponowanych obecnie zapisów. W innym razie – z bólem serca jako orędowniczka uwłaszczenia i współautorka rządowej propozycji – uważam, że lepiej całkowicie pomysł wycofać niż fundować czekającym na uwłaszczenie uczonym jego karykaturę, która tylko utrudni im życie w uczelniach.
Nawet, jeśli ta karykatura nazywana jest kompromisem…