Bardzo podobają mi się artykuły w ostatnim czasie. Szczególnie te zawierające jedną kluczową frazę: „W takiej sytuacji jest 550 tysięcy osób, które uwierzyły, że dzięki frankowi będą płacić niższe raty.”
Sytuację tą bowiem można porównać do hazardzisty, który postawił na czerwone w ruletce i po kilku wygranych wpadł w szał gdy wypadło na czarne. Co więcej, tuż po swojej przegranej zażądał od innych graczy żeby podzielili się z nim wygraną. Hazardzista miał oczywiście masę argumentów, takich jak: „nie będę miał gdzie mieszkać”, „wpadłem w depresję” czy „jest mi po prostu smutno”. Szybko natomiast zapomniał jak jeszcze chwilę wcześniej śmiał się w twarz wszystkich, którzy nie byli wystarczająco „sprytni” i również nie postawili całego majątku na czerwone.
Czemu tak to porównuję? Odpowiedź jest prosta – rynki walutowe w istocie działają jak ogromne kasyna i wszelkie decyzje tamtejszych graczy są podejmowane na podstawie niepewnych i zmiennych danych. Jak pokazała sytuacja franka wydarzenia na rynkach walutowych mogą być niesamowicie nieprzewidywalne i właśnie dlatego największe banki czy instytucje finansowe wydają miliony dolarów na specjalistów, którzy właśnie przed tą nieprzewidywalnością zabezpieczą.
Oczywiście strategie największych graczy również bywają zawodne i chociażby w kontekście ostatniego skoku franka można przywołać brytyjską spółkę Alpari Group specjalizującej się m.in. w handlu walutami, która już 16. stycznia ogłosiła niewypłacalność ze względu na poniesione straty.
Właśnie z tego powodu zwykły obywatel wchodzący w kontrakt walutowy nie tylko naraża się na ryzyko związane z ryzykiem walutowym ale także ma bardzo ograniczone możliwości związane z zabezpieczeniem się przed nim. Jedyne do czego ma natomiast dostęp to ograniczone i z pozoru pewne informacje.
Dlatego też chyba pomiędzy bajki można włożyć sobie opowiadania pt. że to złe banki mimo woli klientów wepchnęły zły kredyt. Zaryzykuję bowiem stwierdzenie, że osobami mającymi wpływ na podejmowane przez klientów decyzji byli wszelkiego rodzaju eksperci, którzy na łamach gazet czy w programach telewizyjnych swoim optymizmem zarażali tysiące Polaków. Optymizmem, który był pozbawiony jakiejkolwiek odpowiedzialności za słowa.
I tak sobie myślę, że jak ostatnio w TV ekspertem do spraw kredytów w frankach był jeden z braci Mroczków to wcale to nie było głupie, bo przynajmniej po raz pierwszy widz mógł sobie pomyśleć, że rzeczywiście ekspert może się mylić, nie mieć wiedzy i nie mieć racji.
Dlatego też tego czego bym oczekiwał w pierwszej kolejności to może jakiegoś zwykłego ludzkiego „przepraszam” od tych wszystkich, którzy jeszcze kilka tygodni przed niespodziewanym skokiem franka dumnie głosili swoje optymistyczne wizje na przyszłość. Zacznijmy od tego. Wiedza, że jesteśmy w kasynie, przyda się wszystkim.