Wyobraźcie sobie erupcję wulkaniczną, która trwa (z przerwami) mniej niż milion lat i doprowadza do największego w historii Ziemi wymierania morskich i lądowych organizmów. Taka erupcja miała miejsce 252 miliony lat temu (pod koniec permu) i doprowadziła do przerażającego kataklizmu, który przetrwał żyjący wówczas na naszej planecie zaledwie co dziesiąty gatunek. O wiele bardziej znany kosmiczny kataklizm (ogromny meteoryt), który 66 milionów lat temu zgładził dinozaury nie miał aż tak apokaliptycznych skutków - przetrwało wtedy około 50% gatunków. Wymierania permskiego nie da się porównać do niczego w raczej burzliwej historii geologicznej Ziemi. Musiało upłynąć około 100 milionów lat zanim nasza planeta odzyskała bioróżnorodność. O wymieraniu permskim zwanym "matką wszystkich wymierań" traktuje książka profesora paleontologii kręgowców Michaela J. Bentona z Uniwersytetu w Bristolu zatytułowana "Gdy życie prawie wymarło".
Blog o kulturze, nauce i pasji odkrywania. O oczarowaniu tajemnicą
Benton jednoznacznie wskazuje na sprawcę tej zagłady - długotrwałe erupcje wulkaniczne na Syberii po których pamiątką pozostały tzw. trapy syberyjskie (formacje skał bazaltowych). Wylało się wówczas około 3-4 milionów km sześciennych bazaltowej lawy czyli ilość zdolna pogrzebać całą zachodnią Europę pod warstwą bazaltu o grubości 1 km, a całą Wielką Brytanię pod warstwą o grubości 12 km. Lecz to nie tylko sam wulkanizm, ale czynniki z nim związane doprowadziły do masowego wymierania na granicy permu i triasu. Owe czynniki to spowodowane emisjami CO2 (dwutlenku węgla) i metanu globalne ocieplenie, krótkotrwałe zlodowacenie różnych miejsc ówczesnego kontynentu Pangei wywołane emisjami SO2 (dwutlenek siarki), zanik tlenu w oceanach (tzw. anoksja, winowajca to CO2), niszczące roślinność kwaśne deszcze spowodowane emisją chloru działającego w komitywie z CO2 i siarczanami, wreszcie wzmacniająca efekt szklarniowy emisja metanu z hydratów w morzach polarnych oraz z odmarzającej tundry, która doprowadziła do jeszcze silniejszego efektu cieplarnianego i dalszych emisji metanu, etc. Hipoteza trapów syberyjskich będących przyczyną permskiej zagłady nie jest jedyną - mówi się także o kosmicznym impakcie, choć dowody na uderzenie bolidu z kosmosu póki co nie są przekonujące.
Benton oprócz wymierania permskiego omawia pokrótce także pozostałe wymierania z naciskiem na zniknięcie dinozaurów 66 milionów lat temu. Ostatni rozdział poświęcony jest tzw. szóstemu wymieraniu za którym stoi działalność człowieka, choć naukowiec podchodzi do podawanych statystyk nader ostrożnie. Faktem jest że biolodzy nie znają nawet dokładnej liczby gatunków organizmów żywych zasiedlających ziemskie ekosystemy (padają tutaj liczby od 2 do 100 milionów). Codziennie odkrywane są nowe gatunki owadów, grzybów, wirusów, bakterii, glonów, pierwotniaków, organizmów żywych zamieszkujących oceaniczne głębiny - rzetelne sklasyfikowanie ich wszystkich mogło by zająć setki albo wręcz tysiące lat. Nie da się jednak zaprzeczyć że to ludzie kompletnie wytępili wiele gatunków np. ptaka dodo z Mauritius, alkę olbrzymią (Eldey, Islandia) czy nowozelandzkie ptaki-nieloty moa (Maorysi). W "Gdy życie prawie wymarło" podobało mi się także to że po wielu dekadach geologia przekonała się do negowanego ongiś przez środowiska naukowe katastrofizmu (wymieranie kreda-paleogen, trias-perm, etc.) - swego czasu koncepcja dryfu kontynentów Alfreda Wegenera (1915) również była odrzucana przez ówczesne środowisko naukowe. Przynoszące post-apokaliptyczną gatunkową zagładę kosmiczne bolidy czy kolosalne erupcje wulkaniczne są dzisiaj normalnie omawiane na wykładach i nie stanowią już tematu tabu.
Z racji tego że taka tematyka interesuje mnie szczególnie pochłonąłem "Gdy życie prawie wymarło" w dość krótkim czasie. Wielbiciele skamielin, stratygrafii i grzebania się w skałach powinni po tą książkę sięgnąć.