To miał być weekend pełen muzycznych wrażeń. W piątek 12 lipca w warszawskiej Progresji Antimatter i Anathema, a w sobotę 300-kilometrowy wypad do mazurskiego Węgorzewa, gdzie na Seven Festival wystąpiła legenda brytyjskiego doom metalu, zespół My Dying Bride. Do Warszawy jechałem przede wszystkim z chęcią zobaczenia Antimatter, gdyż liverpoolską Anathemę miałem okazję na przestrzeni lat widzieć w Polsce parę razy. No, ale Anathema bardzo lubi wracać do nas. I zapewne uczyni to jeszcze nie raz...
Blog o kulturze, nauce i pasji odkrywania. O oczarowaniu tajemnicą
Założony w 1997 roku przez Duncana Pattersona (ex-Anathema, obecnie Alternative 4) i Micka Mossa zespół Antimatter cieszy się szerokim uznaniem wśród miłośników melancholijnej muzyki rockowej. Wczesne albumy Antimatter (nagrywane jeszcze z Pattersonem) "Savior" oraz "Light's Out" balansowały na krawędzi ambientowo-elektronicznych pasaży i trip-hopu oraz były przesycone damskimi wokalami, od czasu genialnego "Planetary Confinement" (2005) w twórczości Antimatter nastąpił zwrot w kierunku w dużej mierze akustycznego, melancholijnego rocka, a obowiązki wokalne w znaczym stopniu przejął Mick Moss.
Nie będę ukrywał, że bliższe mojemu sercu są dźwięki zaserwowane przez Antimatter na trzech ostatnich długograjach zespołu ("Planetary Confinement", "Leaving Eden", "Fear of A Unique Identity"). Akustyczny występ Antimatter rozpoczął się po godzinie 20 i trwał nieco ponad 45 minut. Nie mam dobrej pamięci do set-listy, ale Mick Moss zaśpiewał swoim poruszającym głosem kilka utworów, które chciałem usłyszeć na żywo np. "Mr. White", "The Weight of the World" czy "A Portrait of the Young Man As an Artist" z płyty "Planetary Confinement" (2005) , "Conspire" z "Leaving Eden" (2007) czy numer tytułowy z "Fear of A Unique Identity" (2012). Facet dysponuje niesamowitym wokalem, bardzo ciepłym i przeszywającym. To właśnie jego styl śpiewania, ale też kipiące od emocji utwory Antimatter traktujące o zmaganiach człowieka na polu osobistym i socjalnym przyciągają do zespołu coraz to nowych fanów. Mick na scenie bardzo wczuwał się w wykonanie poszczególnych piosenek, często uśmiechał się do widowni, choć jego kontakt z publicznością był nader oszczędny. Mimo wszystko, ta niecała godzina z przepiękną muzyką Antimatter zleciała mi jak z bicza strzelił.
Anathema. Tego zespołu wielbiecielom cięższych brzmień, ale też tych bardziej stonowanych nie trzeba specjalnie przedstawiać. Jedni z pionierów brytyjskiego death doom metalu (wraz z wczesnym Paradise Lost i My Dying Bride), od czasu albumu "Eternity" (1996) stopniowo przepoczwarzyli się w zespół grajacy alternatywnego atmosferycznego rocka, czym zaskarbili sobie setki nowych fanów. Mnie przed wielu laty przyciągnęła do bardziej stonowanego oblicza Anathemy, a zwłaszcza do albumów "Alternative 4" (1998) oraz "Judgement" (1999) bardzo emocjonalna warstwa liryczna zespołu - z głębią utworów takich jak "One Last Goodbye", "Regret", "Forgotten Hopes", "Anyone, Anywhere" czy "Lost Control" każdy mógł się identyfikować. Sam akustyczny koncert Anathemy był bardzo dobry, pomimo że muzycy parokrotnie narzekali na duchotę wewnątrz Progresji. Bracia Danny i Vincent Cavanagh słyną z niezwykle żywiołowych występów, a więź, którą udaje im się załapać z widownią jest fenomenalna. Muzycy tryskali humorem, rzucali publiczności butelki z wodą (bardzo ładny gest z ich strony), wykazywali się znajomością polskich przekleństw i ujawniali swoje przyszłe plany (współpraca Danny'ego Cavanagha z Duncanem Pattersonem). Najbardziej czekałem na kawałki ze wspomnianych już "Alternatyw 4" oraz "Judgement" - no i Danny oraz Vincent przepięknie zagrali 'szlagierowe' "Deep", "Lost Control" (na poznańskim koncercie Alternative 4 Duncana Pattersona w ub. roku też usłyszałem ten utwór na żywo) czy "Forgotten Hopes". Najbardziej zaskoczyło mnie olśniewające wykonanie przez wokalistkę Lee Douglas wzruszającej miniatury "Parisienne Moonlight" z "Judgement". No i aż cztery covery m.in. U2 "With or Without You", zagrany na bis Pink Floyd "Another Brick in the Wall" oraz The Beatles. Reasumując, na koncerty Anathemy zawsze warto przychodzić, bo zespół z Liverpoolu jest gwarantem doskonałej muzycznej żywiołowości i scenicznego obycia. Wracałem z koncertu Antimatter i Anathemy w bardzo dobrym nastroju, tym bardziej, że nazajutrz czekał mnie kolejny wspaniały koncert: My Dying Bride na festiwalu Seven w Węgorzewie. Ale to już osobna historia...