W grach typu RPG występuje szereg pobocznych postaci. Z którymi można nawiązać dialog, emocjonalną relację bądź nawet romans. Jak romans (pal go diabli, że wirtualny) to musi być i zazdrość! Czy można być zazdrosnym o postać wirtualną? A jeżeli tak, to gdzie leży granica bezpiecznego zaangażowania?
Dziennikarz i copywriter. Zakochany w grach komputerowych i architekturze.
Potęgą gier komputerowych jest to, że możemy aktywnie uczestniczyć w opowiadanej historii. Nasze wybory, są wyborami głównego bohatera. To ich duży plus w porównaniu do filmu czy książki, gdzie wszystkie decyzje są sztywne. Problemy, z którymi boryka się głównym bohater są coraz częściej złożone i niejednokrotnie trzeba się mocno zastanowić nad wyborem. Zwłaszcza, gdy w grę wchodzą uczucia!
Świetnym przykładem będzie tutaj wydany w zeszłym roku Wiedźmin 3: Dziki Gon. W tej produkcji kierując Geraltem poza głównym wątkiem poszukiwania Ciri, jest również wątek romansowy. O serce dzielnego wiedźmina biją się dwie piękności, znane z książek Triss i Yennefer. Gra toczona między tą trójką jest rozgrywana przy współudziale gracza, który odpowiada za decyzję wspomnianego wiedźmina. Wątek romansowy potrafi wciągnąć na tyle mocno, iż powstały nawet grupy fanów jednej i drugiej pani, które poza wyglądem zewnętrznym różnią się stosunkiem do Geralta.
Internauci napisali tysiące komentarzy na temat tego, która z pań powinna wygrać serce zabójcy potworów i dzielą się w swoich ocenach mniej więcej po połowie. Istnieją nawet specjalne hashtagi opisujące preferencje graczy - #teamtriss i #teamyennefer.
Ale to tylko gra, prawda? Nie dla wszystkich jest to takie oczywiste! Wielokrotnie spotkałem się z zazdrością partnerek graczy w stosunku do wirtualnych wybranek bohaterów, którymi kierowali. Z jednej strony, cała sytuacja wydaje się być zabawna, z drugiej może rodzić w związku pewne spory. Dobry tytuł RPG potrafi zająć gracza na długie godziny, gdzie tworzy sugestywne relacje z nierzeczywistymi postaciami sterowanymi przez algorytm. Czy faktycznie partnerka nie ma prawa czuć się zazdrosna o kobietę, której jako postać w grze poświęca się tyle uwagi?
Na to pytanie pomogła mi odpowiedzieć, pani psycholog - Dorota Minta. Jak mówi: - Bywamy zazdrośni o różne rzeczy. Zazdrość dotyczy w równiej mierze fizyczności jak i psychicznej sfery partnera. Jeżeli mężczyzna życia spędza wiele godzin przed komputerem, to najpierw kobieta jest zazdrosna o samą grę, o czas, który ta gra jej zabiera. Z czasem zaczyna brakować wspólnych tematów do rozmowy, skracają się kolacje, a on co raz później kładzie się spać. Zwyczajnie zaczyna żyć w innym świecie. O to wszystko najpierw ona jest zazdrosna.
Bohaterka gry jest jednym z jej elementów, ale bywa, że zaczyna co raz bardziej absorbować myśli partnera. Wtedy pojawia się zazdrość o nią. Często też o jej fizyczność, bo przecież te postacie zazwyczaj mają widowiskowy biust, gibką talię i długie nogi.
Ale głównie chodzi o czas, który zabrała, o uwagę, jaką poświęca jej mężczyzna. Nie wiem czy można mówić o „uzasadnionej zazdrości”, zazdrość jest zawsze jest destrukcyjna dla związku, jest sygnałem, że dzieje się coś złego i trzeba nad nim pracować. Być może takie silne zaangażowanie się w grę jest przejawem już istniejącego kryzysu, braku dobrej komunikacji i bliskości. Bywa też, że zbyt mocne zaangażowanie w grę nosi znamiona uzależnienia. W obu sytuacjach warto skorzystać z pomocy terapeuty. - dodaje.
Wirtualny związek idealny
Dlaczego, tak łatwo zachłystnąć się wirtualnym światem? To proste! Gracz, jako ten przytoczony wiedźmin jest nie dość, że przystojny i wysportowany (bo o takich oczywistościach jak waleczność to nawet nie trzeba wspominać) to jeszcze jego relacja z wirtualną kobietą jest łatwiejsza. Nie trzeba przecież myśleć o tym, czy spłaci się kredyt, kto zajmie się chorym dzieckiem w czasie choroby (przecież ktoś musi pracować!). Najważniejsze, to żeby uratować świat, ocalić wybrankę serca! Wszystko jest po prostu łatwiejsze. Nic więc dziwnego, iż po skończonej sesji, gdy gracz wraca do realnego świata chce opowiedzieć żonie (dziewczynie, narzeczonej…) o tym co robił. Łącznie z tym, jak udało mu się poderwać tą upragnioną Triss i Yennefer. I w tym momencie, częstą reakcją jest lekka zazdrość. Gdyby się tak zastanowić, ma ona uzasadnienie. Przecież ostatnie dwie godziny twój mąż spędził z inną kobietą! Rozmawiał z nią, ratował, a później uprawiali seks. Pal go diabli, że to tylko algorytm. Że to jedynie animacja. Bo twój mąż wrócił i dalej o niej gada! Zazdrość jest zrozumiała, choć graczom wydaje się śmieszna.
Gdzie w takim razie leży granica między rozrywką, a za dużym zaangażowaniem, który może skutkować problemami w związku? Jak twierdzi pani psycholog: -Ta granica dla każdego jest inna. Ciężko wskazać ją jednoznacznie. Bardziej możemy mówić o objawach, które mogą mówić o jej przekroczeniu. Osłabienie kontaktów społecznych, spędzanie kilku, a nawet kilkunastu godzin przy grze. Zaniedbywanie pracy, obowiązków domowych, higieny osobistej. Rezygnowanie z rzeczy, które kiedyś były atrakcyjne np. wyjścia z przyjaciółmi, na rzecz samotnej gry. To już objawy mogące świadczyć o uzależnieniu, a więc o przekroczeniu granicy. Oczywiście to skrajne sytuacje, bo gry same w sobie mają wiele dobrego. Potrafią bawić, relaksować, stymulować kreatywność. Wiele się mówi o tym, że niektóre gry bardzo pozytywnie wpływają np. na opóźnianie postępów choroby Alzcheimera. Jak wiele rzeczy, które pojawiają się w naszym życiu, używane z umiarem wnoszą dużo pozytywnego.
To właśnie w grach komputerowych można się poczuć jak bohaterowie filmów akcji, gdzie wyciąga się damę z opresji. Bo nawet, jeżeli w normalnym życiu jest się „bohaterem” w domu, a żona (czy partnerka) może zawsze na nas liczyć… to raczej nie spodziewamy się wdzięczności za naprawę zepsutych drzwi czy opiekę nad chorym dziekciem. A jak tu porównywać takie błahostki do ocalenia świata przed wiecznym mrozem, czy kosmitami?
Do wszystkich mężczyzn-graczy. Zanim zaczniecie opowiadać o wirtualnych podbojach w grach, może najpierw się zastanówcie czy jest wam przyjemnie, gdy wasza partnerka wzdycha do Rayana Goslinga?
Zazdrość partnera/partnerki o wirtualną postać z gry nie jest niczym dziwnym. Trzeba znaleźć po prostu swój balans w czasie wolnym. Musi być tak wyskalowany, aby nie traciły na nim dzieci, związek bądź małżeństwo. Każdy potrzebuje czasu dla siebie, czasu wolnego od pozostałych domowników. Ale niech będzie on uczciwie wyliczony, aby nikt nie czuł się pokrzywdzony. I bardzo ważna rzecz. Nigdy nie należy uciekać w świat wirtualnej rozrywki przed problemami w życiu osobistym.
PS. Zazdrość oczywiście może dotyczyć również partnerów dziewczyn-graczy. Lecz na potrzebny tego tekstu przyjąłem męski punkt widzenia. PS2. Choć ja tego tak do końca nie rozumiem. Ja się nie obrażam, jak żona wzdycha i mówi: "A Ty kiedy będziesz wyglądać jak Jason Statham?"