Władza sama się marginalizuje, bo chce, żeby w referendach ogólnokrajowych decydowali za nią obywetele. Prawo nie podąża za zmieniającym się światem, bo menagerowie władzy dokonują zmian dopiero wówczas, gdy sondaże wyraźnie na to pozwolą. Nie po to Was wybieraliśmy!
Państwo samo się marginalizuje, bo władza kapituluje przed podejmowaniem kierunkowych decyzji. Takim kapitulanctwem – podyktowanym nietrafioną kalkulacją wyborczą - jest oddanie pod referendum kwestii ustroju wyborczego. Trafnie podsumował to profesor Klaus Bachmann na stronach Gazety Wyborczej stwierdzając, że mamy do czynienia ze „zmianą systemu z reprezentatywnej demokracji na system hybrydowy, łączący silny prezydencjalizm ze słabym rządem i jeszcze słabszym parlamentem”. Dalej Bachmann piszę, że mamy do czynienia z likwidowaniem demokracji przedstawicielskiej, bo przecież pod referendum można poddać całe prawodawstwo dotyczące ustroju i instytucji państwowych. Słowem, referenda zamiast decyzji. Rządzący scedowali na wyborców decyzje, które powinni sami podjąć. Jeżeli PO uważa, że JOWy to w istocie dobre rozwiązanie powinna taki projekt zmiany prawa wyborczego przeprowadzić przez parlament. Referendalne zarządzenie prezydenta Komorowskiego przyklepane przez Senat oznacza marginalizację władzy wykonawczej (rządu) i ustawodawczej (sejmu).
Sondaże zamiast wizji
Państwo jest słabe, bo władza nie ma żadnej strategii, długofalowego programu i choćby zarysu ideologicznego. Strategia ciepłej wody w kranie, czyli po prostu trwania w zarządzaniu bieżącą rzeczywistością na dłuższą metę czyni państwo zastanym, nie odpowiadającym na wyzwania współczesności. W dłuższej perspektywie ciepła woda staje się zimna, bo państwo, które się nie zmienia i nie autoreformuje, nie podąża za zmianami w globalnej ekonomii (np. odwrót od neoliberalnej doktryny) i światopoglądzie (np. upowszechnienie małżeństw jednopłciowych w UE i USA). Takie państwo zaczyna kostnieć i ludziom uwierać. Bo ludzie podróżują, czytają, oglądają i widzą zmiany w nastawieniu do wielu spraw na świecie, ale nie na własnym podwórku. Ciepła woda się ochładza aż do stanu nieznośnego. Strategia „nic nie zmieniamy”, administrujemy, jesteśmy menagerami to również konsekwencja bezideowości rządzących. W rezultacie technolodzy władzy dokonują zmian dopiero wówczas, gdy sondaże wyraźnie na to pozwolą (sondażokracja). Przykładem sprawa uregulowania metody in vitro. Platforma zdecydowała się na uregulowanie tej kwestii dopiero przed wyborami, gdy poparcie dla in vitro w społeczeństwie, mimo sprzeciwu kościoła, sięgnęło niemal 80%. To samo było z ratyfikacją konwencji antyprzemocowej. Szansy takiej nie ma ustawa o związkach partnerskich, bo poparcie dla niej nie jest jeszcze na tyle jednoznaczne (legalizacje homoseksualnych konkubinatów nadal popiera mniej niż 50% badanych). Tak więc, kierownictwo PO w strachu przed konserwatywną większością, gniewem kościoła oraz w rezultacie swej bezideowości, nie będzie reformować dopóki dana kwestia nie osiągnie zdecydowanego poparcia społecznego (jak w przypadku in vitro). Piłsudski wprowadzał prawo głosu dla kobiet bez oglądania się na opinię ludu, który był przeciwny. Nowoczesne ustawodawstwo II RP nie cieszyło się poklaskiem chłopsko-ziemiańskiego i tradycyjno-kościelnego narodu, co nie stanęło na drodze w prowadzeniu Polski - przynajmniej przez pierwsze lata - drogą nowoczesności. Inny przykład. Tadeusz Mazowiecki nie czekał z reformami (np. zniesienie cenzury, przwyrócenie samorządu terytorialnego) na decyzje ludzi w referendum. Sondażami też nie dysponował. To była władza pełną gębą. Obecna władza jest słaba na własne życzenie, bo nie chce podejmować żadnych wyzwań.
Księgowi zamiast rządu
Dla rządzących kluczowym zadaniem jest redystrybuowanie środków unijnych. To mało. I nie chodzi o rządzenie w stanie jakiejś permanentnej rewolucji, czy reformy. Chodzi o podążanie za wyzwaniami współczesności, o nadążanie za zmieniającym się światem i zmieniającymi się obywatelami. Rząd natomiast sprowadził się do roli księgowego, który dba o saldo. Ale per saldo jesteśmy w tyle z reformami służby zdrowia, szkolnictwa wyższego, walce z nierównościami, śmieciówkami etc. Władza nie kreuje, nie wyznacza ścieżek rozwoju, nie planuje przyszłości (np. co po 2020 roku, kiedy unijne źródło wyschnie). W tym sensie, państwo nasze jest - jak mawiał Bartłomiej Sienkiewicz - nieco "teoretyczne", bo władza państwowa nie rządzi, a jedynie zarządza.
Polska to nie „kamieni kupa”. Polska nie jest też w ruinie. Ale nasze państwo jest słabe, bo zamiast twardych decyzji mamy sondaże, referenda, polityczne kalkulacje i brak wizji.