Gdy wchodziliśmy do Unii Europejskiej w Polsce było pięć razy więcej studentów niż u schyłku PRL-u. Upowszechnienie wyższego wykształcenia to jeden z sukcesów transformacji. Tymczasem okazało się, że uniwersytecki dyplom przestał być przepustką do lepszego życia, a polskie uczelnie zanotowały głęboki upadek.

REKLAMA
Mamy kilka (może więcej) mitów, które ugruntowały nasze myślenie o Polsce – jej ekonomii, społeczeństwie, pozycji geopolitycznej, o samych Polakach. Swoisty zestaw myśli, które kształtują, albo do niedawna kształtowały, ogląd o sytuacji społeczno-gospodarczej w Polsce. To postawy wynikające z naszych doświadczeń (np. jednolitość narodowa, walka Kościoła z „komuną”, bieda i szarzyzna lat osiemdziesiątych) oraz trendów ogólnoświatowych – głównie tego, że w czasach przeobrażania się ustroju politycznego i gospodarczego na świecie triumfowali wyznawcy klasycznej ekonomii liberalnej (Reagan-Bush, Thatcher-Major). Fundamenty te kruszeją lub zostały już zburzone. Dają temu wyraz kolejni luminarze, ludzie którzy kształtowali myślenie o Polsce, wpływali na kierunek zmian, a niekiedy nadawali im bieg. Choćby Jeffrey Sachs, który przeobraził się z wyznawcy doktryny szoku na keynesistę, albo prof. Marcin Król, który w głośnym wywiadzie dla Gazety Wyborczej przyznał, że „byliśmy głupi” (myśl rozwinął w książce pod takim właśnie tytułem). Moim zamiarem jest opisanie tych upadłych lub upadających mitów. Na pierwszy ogień: mit o studiach, które miały być przepustką do lepszego życia.
Niegdyś studia były wyborem ścieżki życiowej, ukoronowaniem wykonanej pracy intelektualnej, realizacją aspiracji, niekiedy też realizacją ambicji rodziców studenta, społecznym awansem. Dyplom uczelni wyższej miał być gwarancją kariery zawodowej i wyznacznikiem pewnej – choćby drobnej - elitarności. U progu nowej rzeczywistości społeczno-gospodarczej, w roku akademickim 1990/1991 w Polsce było 390 tysięcy studentów. Ta liczba lawinowo rosła. W rekordowym pod tym względem roku akademickim 2005/2006 liczba studentów sięgnęła niemal 2 milionów (1.953.832).
Współczynnik skolaryzacji, czyli stosunku liczby osób uczących się do pozostałych w tym samym wieku, w 1990 roku wynosił niespełna 10%, a w 2007 roku prawie 40%. Kiedy wchodziliśmy do Unii Europejskiej rozpoczynał studia niemal co drugi absolwent szkół średnich. Czy to źle? Nie. Złe okazały się natomiast polskie uniwersytety, które nie mieszczą się w pierwszej światowej pięćsetce (poza dwoma: Uniwersytet Warszawski na 344. miejscu i Uniwersytet Jagielloński na 420. miejscu ). Złe jest, że uczelnie słabo współpracują z biznesem. Zły jest feudalny układ hierarchiczny na uczelniach, który utrudnia lub uniemożliwia młodym, zdolnym, pracowitym zrobienie kariery naukowej, a chroni synekury profesorów, którym się już nic nie chce. Złe jest ich chronicznie niedofinansowanie i to, że doktoranci muszą dorabiać za barem. Zły jest niski poziom kształcenia, archaiczny program i metody dydaktyczne.
Mit, że studia są przepustką do kariery zawodowej runął pod naporem uczelnianej rzeczywistości i wymagań rynku pracy. Dyplom magistra przestał być także świadectwem walorów intelektualnych. Uczelnie od dawna nie stawiają na jakość kształcenia, a – to już banał – na produkcję magistrów. Dyplom został totalnie zdeprecjonowany. Jego wartość została zdeptana przez poziom polskiego szkolnictwa wyższego oraz nieprzystosowanie metod i programu nauczania do nowych warunków społeczno-gospodarczych. Moje pokolenie (i nasi rodzice) wierzyli, że ukończenie dobrego kierunku to warunek sine qua non do zrobienia kariery zawodowej. Czasami tak było, choć tajemnicą poliszynela jest, że najlepsze wzięli ci, co wchodzili w rynek pracy w latach dzikiego kapitalizmu (90’), a nie kiedy kapitalizm już okrzepł (2000’). Obecnie studenci już wiedzą, że sam dyplom polskiego uniwersytetu niewiele daje. Że studia to dodatek do ścieżki kariery – obok stażów, kursów, podyplomówek, pierwszych szlifów w "korpach". Mit III RP – studia wyższe gwarantem kariery i społecznego awansu – został obalony, ponieważ jedną z większych porażek polskiej transformacji jest upadek szkolnictwa wyższego i głęboka degradacja znaczenia dyplomu.