W otoczeniu prezydenta, członków rządów i innych notabli papież Franciszek na Wawelu apelował o miłosierdzie, empatię i solidarność z uchodźcami. Mówił: „Potrzebna jest gotowość przyjęcia ludzi uciekających od wojen i głodu. Solidarność z osobami pozbawionymi swoich praw podstawowych, w tym do swobodnego i bezpiecznego wyznawania swojej wiary”. Papież kierował te słowa do polskich władz, które pomimo demonstracyjnego katolicyzmu i przywiązania do religii i kościoła katolickiego, odmawiają przyjmowania w ramach unijnego rozdziału jakiejkolwiek liczby migrujących z terenów objętych wojną, głodem, zagrożeniami humanitarnymi. Słów tych słuchało społeczeństwo najbardziej w Europie niechętne przyjmowaniu uchodźców (wg. CBOS 67% Polaków jest przeciwko). Byłoby to do prawdy „nie z tej ziemi” gdyby polski rząd okazał nieco solidarności z uchodźcami.
Na Jasnej Górze papież Franciszek zwracał się do kleru: „Nie ma miejsca na wymówki, że ksiądz nie może czegoś zrobić. Jeżeli przyjdą młodzi ludzie i proszą o udzielenie ślubu, a ksiądz wyciąga cennik, to jest to barbarzyństwo. Tego nie można nazwać duszpasterstwem”. Poucza zatem Franciszek polskich duszpasterzy, których wielu dawno zapomniało o powołaniu i misyjności, a popadło we wsobność, majestatyczność, odpustowość. Mówił to do księży niejednokrotnie zaangażowanych politycznie, wykluczających, zamkniętych.
Wyobraźmy sobie zatem kościół „franciszkański” w Polsce – skromny, otwarty, tolerancyjny, empatyczny, wrażliwy na wszelką krzywdę, zaangażowany w walkę o równość i sprawiedliwość społeczną, rozumiejący współczesność. Da się.
W kulminacyjnym momencie pielgrzymki – w podkrakowskich Brzegach – Franciszek zwracał się do młodych i nawoływał o aktywność, sprawczość, rezygnacje z wygody na rzecz działania, ograniczenie konsumpcji. Mówił: „N[i]ie przyszliśmy na świat po to, aby wegetować, aby wygodnie spędzić życie, żeby uczynić z życia kanapę, która nas uśpi. Sądzimy, że abyśmy byli szczęśliwi, potrzebujemy dobrej kanapy. (…) Kanapa jest cichym paraliżem, który może nas zniszczyć najbardziej, bo po trochu[/i]”. Było to kazanie skierowane do młodzieży, która przecież in gremio jest rzadko kiedy społecznie zaangażowana, jest politycznie nieaktywna, niezainteresowana społeczeństwem, państwem, demokracją, lokalnymi problemami. Gdyby posłuchali Franciszka jestem przekonany, że więcej byłoby w naszym kraju solidarności i empatii, a mniej źle pojętego indywidualizmu, czyli egoizmu w stylu „każdy sobie rzepkę skrobie”. Nie byliby łatwowierni, podatni na populizm, szukający odpowiedzi w ksenofobii i wykluczaniu. Mniej byłoby bezrefleksyjnej pokazówki z powstańczymi kotwicami na t-shirtach i łydkach, a więcej wolontariuszy, miejskich aktywistów, społecznie zaangażowanych. Odwaga w działaniu, żeby zmieniać świat to zawsze była domena młodych. Tatuując sobie kotwice świata natomiast nie naprawisz.