Takie zarzuty postawiła pod adresem Unii Europejskiej i jej przywódców ukraińska aktywistka, wykrzykując jednocześnie, że w Kijowie od dawna nie ma Euromajdanu – jest Majdan Wolności. Słowa tym bardziej bolesne, bo prawdziwe.
Aleksandra Kovalova zwróciła się do Europy w te słowa: „Jesteś za stara, ślepa na to, co się dzieje, jesteś też głucha i nie słyszysz krzyków. (…) Przede wszystkim nie chcesz pomóc nikomu, dopóki nie przyniesie ci to zysku”. Autorka postawiła też smutną tezę, że dla Europejczyków najważniejszy jest pieniądz. Zachód jest gnuśny i chciwy.
Mocne. Czy prawdziwe? W ogromnej mierze tak. Dziesiątki lat dobrobytu w Europie Zachodniej, wygodnego życia, uspołecznionych gospodarek, które wymuszają opiekę państwa nad obywatelami, doprowadziło Europejczyków do wolnościowej znieczulicy. Ale nie w tym problem, bo to normalna kolej rzeczy, że syta większość gnuśnieje, maleje jej zdolność do empatii. Europejczyk nie roztrząsa deficytów demokracji, której ma pod dostatkiem. Problem polega na tym, że Unia Europejska jako Wspólnota nie stanęła politycznie na wysokości zadania.
Integracja europejska jest najwyższym osiągnięciem intelektualnym i cywilizacyjnym w historii Europy. Skutkowała przez dziesięciolecia (i nadal tak jest) pokojowym współistnieniem zwaśnionych od wieków państw narodowych (stąd pokojowy Nobel dla UE był w pełni zasłużony), wzajemnym wsparciem (solidarność) i bezprecedensowym rozwojem Starego Kontynentu (dzięki nieograniczonemu przepływowi pieniądza i ludzi). Jednocześnie idee fix Wspólnoty Europejskiej to wielopłaszczyznowe pogłębianie integracji. To ją od zawsze napędzało. Dlatego warunkiem dobrego funkcjonowania Wspólnoty jest postępująca integracja do wewnątrz i na zewnątrz. Ten przeszło sześćdziesięcioletni proces został zahamowany. Ze wzmożoną siłą wracają narodowe egoizmy, bo Europejczycy nie chcą się już dzielić swoim dobrobytem. Czy w przeszłości dochodziło do masowego sprzeciwu wobec pompowania miliardów w zacofaną Irlandię (lata siedemdziesiąte), postfrankowską Hiszpanię (lata osiemdziesiąte), Wschodnie Niemcy (lata dziewięćdziesiąte) i Polskę (od 2004 r.). Nie. Teraz to, co innego. Grekowi nie damy, bo leniwy. Włochowi nie damy, bo skorumpowany. A Polacy zabierają Brytyjczykom pracę i nadużywają socjalu. Solidarność, na której opiera się Unia ulega rozluźnieniu, a widmo nacjonalizmu jest coraz wyraźniejsze.
Unia przechodzi nie tylko kryzys ekonomiczny, ale przede wszystkim kryzys tożsamości. Jest stara. Ale na starość nie zmądrzała, nie korzysta z zebranego doświadczenia, a raczej dziecinnieje i chce wrócić do wczesnych etapów swojego rozwoju. Wszak kurczy się i wyklucza (strefa Euro) oraz cofa w rozwoju - czyli integracji (odrzucenie Konstytucji, brak pomysłów na dalsze zespolenie). Jest ślepa i głucha. Staruszka Unia nie reaguje szybko i stanowczo na otaczające ją wydarzenia, nie jest proaktywna.. Zachód zbyt późno nałożył sankcje na zbrodniczy reżim, poniewczasie zablokował zagraniczne konta bankowe ukraińskich oligarchów, spóźnił się z reakcją na pierwsze strzały na Majdanie. Przywódcy Unii (Przewodniczący Rady Europjeskiej, Przewodniczący Komisji, Wysoki przedstawiciel ds. polityki zagranicznej) oraz ministrowie spraw zagranicznych państw członkowskich powinni stale pielgrzymować do Kijowa, a nie ograniczać się do wydawania oświadczeń i rezolucji o zaniepokojeniu rozwojem wypadków oraz próbować telefonować do Janukowycza, który zresztą nie odbierał. Wreszcie UE powinna była sypnąć groszem w stronę zrujnowanej ukraińskiej gospodarki, stawiając kontrofertę wobec putinowskiej. Racje ma zatem Kovalova pisząc, że Europa jest stara, ślepa i głucha.
Czego trzeba Europie? Nowego, charyzmatycznego leadershipu. Przywódcy Unii muszą ją ciągnąć i inspirować. Traktat lizboński tworzy stanowiska dla przywódców, ale muszą one zostać objęte przez liderów z wizją rozwoju Wspólnoty jak Jean Monnet, umiejętnością jej wprowadzania w życie jak Robert Schuman, charyzmą i stanowczością Konrada Adenauera. Niech nowy prezydent Unii (Przewodniczący Rady Europejskiej) i jej minister spraw zagranicznych (Wysoki przedstawiciel ds. polityki zagranicznej i bezpieczeństwa) wypełnią treścią prerogatywy im nadane. W Unii powinno powrócić się do pomysłu wspólnego dowodzenia/zarządzania siłami zbrojnymi. To nic nowego. W latach pięćdziesiątych „szóstka” prawie powołała wspólną armię (Europejska Wspólnota Obronna), a w latach dziewięćdziesiątych funkcjonowała Unia Zachodnioeuropejska. UE musi mieć realną zdolność szybkiego reagowania, co wzmocni jej potencjał dyplomatyczny. W 1945 r. na Konferencji Pokojowej w Poczdamie Józef Stalin pytał: ile papież ma dywizji? Obecnie każdy dyktator może retorycznie spytać: ile Unia ma dywizji? Można też nie pytać, a wprost stwierdzić – jak asystentka amerykańskiego sekretarza stanu – „fuck the EU”. W obecnej scenerii geopolitycznej tylko dalsze pogłębianie integracji w Europie może uczynić z niej podmiot liczący się w świecie. Poszczególne państwa członkowskie swój potencjał tracą i będą dalej tracić (według Centre for Economic and Business Research np. do 2028 r. gospodarka Francji spadnie z piątego obecnie miejsca na 13.). Osobno państwa członkowskie staną się światowymi peryferiami, razem nadal będą potęgą. To „oczywista oczywistość”, ale zdaje się, że coraz rzadziej w Europie dostrzegana. Każdy przecież chce być młody, silny i piękny, a nie stary, głuchy i ślepy.