
Igrzyska Paraolimpijskie dobiegły końca. Polscy sportowcy przywieźli z nich worek medali, potem byli na uroczystościach w Pałacu Prezydenckim, obiadach, kolacjach, w studiu telewizji publicznej, prywatnej i kilku stacjach radiowych. Na okładce „Newsweek’a” zestawiano paraolimpijkę z osiągnięciami i panią znaną z tego, że jest znana. Co dalej? Czy paraolimpijskie osiągnięcia zmienią postawę wobec osób niepełnosprawnych? Czy w-skersi będą pokazywani w mediach dalej jako herosi albo biedni walczący z barierami? Bez wejścia głównymi drzwiami w życiowy mainstream?
REKLAMA
Rozmawiałem niedawno we Wrocławiu z Rafałem Wilkiem, kiedyś żużlowcem, a potem w-skersem, który po wypadku odnalazł się w sporcie, jako handybike’r. Odnalazł – delikatnie mówiąc bo z Londynu przywiózł dwa złote medale. Ambitny i optymistycznie pogodzony ze stanem obecnym rzeszowianin wyrażał nadzieję, że Igrzyska Paraolimpijskie – choć bez transmisji telewizyjnej – zmienią sposób postrzegania osób niepełnosprawnych w Polsce. Opowiadał o rzeczywistości i przygotowaniach paraolimpijskich sportowców. O kuriozalnych decyzjach związku, ale też i szukał wszędzie pozytywów, przyznając, że medale zdobywał dla taty, na niebie, a nie dla finansowych nagród. Choć te właśnie finanse dają stabilizacje w przygotowaniach i pozwalają zwyciężać w sporcie, a nie walczyć i… zwyciężać z codziennymi przeszkodami. Dlatego tak ważna jest zmiana w głowach, żeby – jak w Londynie- nie bać się, nie wstydzić powiesić na billboardach dużych rozmiarów człowieka na wózku, bez nogi albo bez ręki. Potem nikt, ani mały, ani duży nie dziwi się, że w-skers to pełnoprawny członek społeczeństwa.
W Polsce mieliśmy(może zbyt wcześnie obwieszczam powolny jego finisz) boom na paraolimpijskie sukcesy. Zresztą trudno się dziwić zachwytom bo tak bardzo potrzebujemy tych zwycięstw i medali, jako naród w ogóle. Trochę jednak dziwi brak przekucia tej fali radości na „efekt Małysza”. Na to, żeby w telewizji śniadaniowej i wieczornych serwisach informacyjnych dalej, a może lepiej i bardziej pojawiały się osoby niepełnosprawne. Także jako dziennikarze, prowadzący i mówiący. Trochę na zasadzie „nic o nas bez nas”. Inaczej będziemy mieli dyskusję, merytorycznie ważną, tylko nie wiadomo dlaczego zestawiającą np. w programie „Tomasz Lis na żywo” marginalnego polityka, szkoda wymieniać z nazwiska i Karolinę Korwin-Piotrowską. Ta ostatnia – nie miejsce na oceny – być może dobra dziennikarka, ale bez kompetencji w przedmiocie sprawy. Dzięki Bogu był na miejscu Krzysztof Cegielski, były żużlowiec, a obecnie – po wypadku – komentator sportowy, szef Stowarzyszenia Żużlowców Metanol i Ambasador Fundacji W-skersi. Choć nie wdający się zbytnio w nacechowaną emocjami dyskusję, a bardziej pyskówkę – „o nich”. Jakby z troską o „biednych niepełnosprawnych”, nie o to chodzi.
Sport, bez podziałów, trwa dalej. Tak, jak życie - również niepełnosprawnych. Mówił ostatnio we Wrocławiu Robin Burnett, ambasador Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej w Polsce o fenomenie Igrzysk w swoim kraju. O problemach także z klasyfikacją paraolimpijczyków rzeczowo opowiadał Bartosz Molik, profesor AWF w Warszawie. Rzecz wymaga dyskusji i merytorycznych debat. Pisałem kiedyś też o połączeniu obu wydarzeń w jedne Igrzyska, np. handybike’rzy o 10, a biegacze o 13, ale na wspólnej Olimpiadzie. Objawił się potem w dyskusji naukowiec, rodem z innej epoki, mówiący w pięknych słowach, ze smutną konkluzją, że nie ma miejsca dla Oscara Pistoriusa na bieżni z biegającymi na własnych nogach. Jak rozumiem Natalia Partyka, grająca w tenisa, bez wykształconej dłoni też nie powinna stawać w szranki (tak, jak to miało miejsce tego lata) i tu, i tu. Po kolejnej polemice, pozwoliłem sobie na ostatnią ripostę, że „w odróżnieniu od Szanownego Pana, ja widzę miejsce dla Oscara Pistoriusa na bieżni, a sporty ekstremalne w-skersów uważam, za dobre społeczne. Uznając, że np. latający na paralotni wrocławianin Jędrzej Jaxa-Rożen jest pozytywnym przykładem uświadamiającym wielu, że jeśli się czegoś bardzo pragnie, można to spełnić”.
Przypominały mi się dzisiaj słowa Rafała Wilka, który mówił mi we Wrocławiu, że „hymn grany na Igrzyskach Paralolimpijskich nie był gorszy, krótszy, kulawy – był taki sam”. Dla mnie to też dowód, że niekoniecznie trzeba z pianą na ustach „walczyć o patriotyzm”, ale pozytywnie działać i przynosić radość. Biało-czerwoni nie muszą walczyć z każdym i o wszystko. Mogą wsiąść na handybike’a i zdobyć złoto w Londynie.
Życie zatem, jaki i sport trwają zatem dalej – również w wypadku osób niepełnosprawnych. Kiedy wczoraj miałem przyjemność prowadzić VI edycję Dolnośląskiego Turnieju Turgol dla uczestników Warsztatów Terapii Zajęciowej, także niepełnosprawnych intelektualnie, dostrzegłem przede wszystkim szczerość podczas rywalizacji. Nie wchodząc zbytnio w truizmy, na boisku były: łzy, radość i walka o punkty do ostatniego gwizdka. Drugiego października rozpocznie się z kolei „Wrocław CUP 2012”, turniej tenisa na wózkach inwalidzkich. Rangi ITF 2, z pulą nagród 16,5 tysiąca dolarów, z udziałem sław światowego tenisa. Z w-skersami organizatorami, jednym z nich – dyrektorem Grzegorzem Offmanem niestety już doglądającym rywalizację z góry. Warto mówić o tej rywalizacji sportowej. Nie sportowców klasy „B”, z troską – zmagających się z codziennością.
Paraolimpijczycy opowiadali o tym, że w Londynie ludzie na ulicach pytali jak poszło, co zrobić, żeby zwyciężać, a niekoniecznie co się stało, że „jest ci gorzej i jeździsz na wózku”. To, że nikt z nas nie chciał – raczej wiadome. Ale to, że na co dzień stajemy w szranki w różnych, także życiowych dyscyplinach – to fakt. Warto nie patrzeć przez pryzmat słuchowego aparatu, wózka lub kuli. Polecam!
