Fear of missing out. Syndrom, choroba? “Nie ma ciebie na fejsie, nie ma cię wcale”, usłyszałem niejednokrotnie. 2 dni urlopu i 2 dni weekendu, służące walce z grypą – sprawiły, że nie było mnie na portalu społecznościowym i, co być może niezrozumiałe – „jestem”. Za mną sprzyjająca gorączce lektura kolejnej pozycji norweskiego pisarza Jo Nesbø, trochę zaległych gazet i dwa filmy, na legalnych kopiach DVD: „Żelazna Dama” z trudną rolą Meryl Streep i „Sponsoring”, o niełatwych i kuszących historiach. I jeden, i drugi obraz pokazuje problem, ale nie ocenia w „czarno-biały” sposób, tak prosty w internecie. Tak prosty w ogóle ostatnio politycznie, a nie – merytorycznie. Życie to nie „fejs”: „lajk” tu, a dezaprobata tam.
Twitter, NK, MySpace i kilka innych portali, znaki czasu, z czasem przemijają. Choć, wolno trawestując tytułowy skrót – „musisz być wirutalnie, żeby być w ogóle”. Nie, nie wyrażę aberracji poprzez usunięcie konta, ale zajrzę też do zdrowego rozsądku. Dostrzegając również drzewo za oknem, zmieniające barwy i kształty na przestrzeni lat. Brzozę, nie tę na szczęście o którą toczą się spory, coraz częściej nie zgłębiające merytorycznej treści. Kontakt z drugim człowiekiem też nie zawsze, ba najczęściej nie jest opisany. Pozostawia nutę pozawirtualnej, intrygującej tajemnicy. Kontestuję więc z pewnym dystansem kolejne zasady poruszania się po portalowej rzeczywistości. Czasem podając przykład tzw. „bodylanguge” i „zamkniętej postawy”, wyrażającej się ponoć poprzez skrzyżowane ręce na piersiach. A jeśli komuś tak wygodnie, lepiej zdrowotnie, inaczej nie potrafi? Też jest zamknięty?
Nie wszystko jest czarne i białe, jak zasady określone w rodzimych telenowelach. Choć i w nich z czasem wątki, ich didaskalia i dygresje gmatwają proste dotarcie do celu. Oglądałem więc „Żelazną Damę”, ze świetną kreacją Meryl Streep, w dalekim od ideału filmie, choć poruszającym ważną kwestię. Ludzką: godności, praw do wolności i decyzji. Chwilę później mierząc się ze „Sponsoringiem” Małgośki Szumowskiej. Wydawałoby się poruszający obszar marginesu społecznego. Zły i niemoralny. Zgłębiając się - budzący jednak sympatię do call girls, a nawet kuszący odważnymi opowieściami erotycznymi zmysły dziennikarki, przeprowadzającej z nimi wywiad. Nie wszystko można więc ocenić w rzeczywistości tak prosto, jak w nierealnym świecie.
Jesteśmy więc w internecie, w różnych miejscach. Z różnych przyczyn: chęci, zawodu, sposobu na zdobywanie wiedzy. Piękna sprawa. Potem jednak przychodzi wyjście na różne – życiowe – trybuny. „Like it”, zła opinia dla chwały w jutrzejszych mediach, może mieć gorsze konsekwencje niż te, w wirtualnym świecie. Wynikające choćby z syndromów Fear of missing out. FOMO w realu, służące dyskryminacji drugiego człowieka, ze względu na „inność”, pochodzenie, jest cholernie słabą pobudką i może bardziej zaplątać, niż „W Sieci”.