Podróżowanie jest jak nałóg, a niepełnosprawność wcale w tym nie przeszkadza. Problemem nie są bariery architektoniczne. Żeby ruszyć w podróż, trzeba najpierw pokonać przeszkody, które tkwią w głowie. Potem warto utrwalać piękne chwile z bajecznych miejsc w Monte Carlo, Cannes, Florencji, Londynie, Dreźnie, Berlinie, czy Pradze. Zapisując je głęboko w sercu, na najlepszym nośniku, by w odpowiednim momencie odtworzyć, jak wewnętrzne placebo. Logistyka wymaga od osoby, jak ja poruszającej się na wózku większego wysiłku, ale podróżowanie jest możliwe, a wrażenia - bezcenne.
Gdynia, 2001 rok. Spacerujemy razem z przyjaciółmi wśród zacumowanych statków w porcie. - Tato, tato! Patrz! - woła mała dziewczynka i wskazuje na mnie palcem. - Ten pan jeździ na wózku i jeszcze pije piwo! – mówi.
Jeszcze dziesięć lat temu takie sytuacje były zupełnie powszednie. Niepełnosprawny na wózku, który przychodzi ze znajomymi do restauracji, pubu czy po prostu spaceruje ze znajomymi, trzymając w ręce piwo, wzbudzał niemałą sensację. Na szczęście dzisiaj jest już inaczej. Coraz bliżej nam, Polakom, do Europy. Gdy odwiedzam przyjaciół w Londynie czy Bolonii, za każdym razem widzę kolorowy tłum. Wtapiają się w niego ludzie z wściekle rudymi włosami, wyraźną nadwagą, chodzący mimo zimy w sandałach czy jeżdżący na wózkach inwalidzkich. Nikt nie rzuca się w oczy.
Podróże, wcześniej zaplanowane, nie muszą wiązać się z wygraną w totolotka. Ja przeznaczam na nie tyle, ile jeszcze przed trzema laty i przez ponad dekadę wydawałem co miesiąc na papierosy. I zdrowiej, i piękniej. Polecam!
Dobry start
Każde: młodsze i starsze małżeństwo wie, jak ważnym jest dobry początek drogi. Pozwala z optymizmem patrzeć w przyszłość. Nie inaczej jest w wypadku podróży. Realizując tę pasję, a także służbowo odwiedziłem w życiu kilka lotnisk.
Lubię podkreślać dobre rozwiązania, zastosowanych we Wrocławiu nie powstydziłyby się inne lotniska. W porcie im. Mikołaja Kopernika jest wiele udogodnień dla pasażerów z ograniczoną mobilnością, począwszy od strony internetowej, przez parkingi, kilkanaście paneli przywoławczych, dzięki którym można wezwać asystenta, przez „wyspę informacyjną”, obniżony blat przy odprawie, aż po dodatkowy sprzęt typu: ambulift czy modele wąskich wózków, umożliwiających poruszanie się między samolotowymi fotelami. Taka dostępność to skutek wspólnych rozmów z władzami i pracownikami lotniska, a także ich otwartości i zrozumienia. Bez trudu zatem można się odprawić trafić na pokład.
Konstatuję zatem rzeczywistość, kiedy asystent z ekipy PRM na lotnisku im. Fryderyka Chopina opowiada mi, że najpierw obiekt wyremontowano, a potem dopiero zapytano ich, czy mieliby jakieś uwagi. Jest więc też i Kraków, gdzie bezbłędna obsługa i pomoc pojawia się na parkingu po 120 sekundach, ale i Katowice-Pyrzowice, gdzie można zajechać samochodem pod murowany słup z emblematem w-skersa, na którym nie ustrzegliśmy przycisku przywoławczego.
Jak jest w innych państwach? Hiszpania: Fuerteventura, Teneryfa, Lanzarote – do samolotu prowadzi „rękaw”, można też dostać się na pokład ambuliftem. Miła i czysta obsługa miewa czasem problem z językiem angielskim. Włochy: Rzym, Bolonia. To ciekawa sprawa, kto inny pomaga dostać się do ambuliftu lub rękawa, a potem przejmują osobę o ograniczonej mobilności paramedycy, którzy pod samolot podjeżdżają karetką. Z Gosią pomyśleliśmy, że to nie jest głupie rozwiązanie, na tzw. „wypadek”, gdyby coś się stało. W wiecznym mieście nie ma problemu z porozumiewaniem się w języku Szekspira, gorzej w Bolonii – nauka włoskiego się przyda. Wielka Brytania: trudno o większe uwagi na dużych lotniskach w Londynie, niuanse są zawsze. Choć, podczas czerwcowej eskapady na turniej Speedway Grand Prix, nieco się rozczarowałem w Bournemouth. Lotnisko w mieście nad kanałem La Manche jest dosyć małe, a obsługa nie zawsze wie, jak pomóc. Co więcej, mimo życzliwości, pozostawili mnie na mało komfortowym ręcznym schodołazie, którym podróżowałem w ambulifcie, i dopiero przed odebraniem bagaży przesiadłem się na swój wózek. W drodze powrotnej z kolei jednego asystenta wsparłem wiedzą, jak nakleić dodatkowy pas bagażowy na wózek, drugi obiecał szczęśliwe dotarcie do ambuliftu, a następny stwierdził, że korzystanie z ambuliftu będzie zbyt czasochłonne i na pokład dostaliśmy się za pomocy mechanicznego schodołazu. Usłyszałem nawet, że to lepsze rozwiązanie, bo w Bournemouth jest piękna pogoda, więc przy okazji zażyję kąpieli słonecznej. Co do aury zgadzam się, a co do ambuliftu – jest po to, żeby wspierać mobilność, a nie garażować. Egipt? Cóż powiedzieć, czasem zdarza się, że zamiast ambuliftu, przychodzi autochton, bierze na ręce, znosi po schodach, sadza na wózek, a potem łamaną angielszczyzną woła: „Twenty dollar’s bakszysz My Friend”
Ostatnio w samolocie zdziwiło mnie też nowe rozporządzenie tzw. tanich linii lotniczych Ryanair. Siadając daleko, w 27. rzędzie – pod oknem – nie miałbym szans na ewakuację na wypadek lądowania awaryjnego, ale nie to okazało się najbardziej kłopotliwe. Trzeba było bowiem przecisnąć się przez pół samolotu, a potem – jeśli w-skers wsiadał ostatni – wyprosić pasażerów siedzących za i przed, żeby asystenci mogli go przesadzić pod okno. Naturalny dla takiego pasażera wydaje się pierwszy rząd, gdzie jest dużo miejsca na nogi. „Ktoś wiedzący lepiej” ustalił jednak, co będzie lepsze – bez konsultacji z niepełnosprawnymi pasażerami.
Dobry start jest niezwykle ważny....
Smaki kultur pod niebem Toskanii
Przed miesiącem, wznosząc się wspólnie z Gosią w Boeingu nad Dolomtami - po raz kolejny - uświadamiałem sobie, jak istotnym w życiu jest dystans. Podróżowanie, poznawanie innych punktów widzenia na to pozwalają. Dostrzec można wtedy prawdziwe piękno, znacznie bardziej odległe od treści "krzyczących z tabloidów". Pasmo górskie w północno-wschodnich Włoszech, należące do rodziny południowych Alp znowu pozwoliło zauważyć to, co naprawdę ważne - słusznie wypierając małość błahych spraw.
Człowiek żyjący szybko i intensywnie, jak powietrza potrzebuje ładowania energii poprzez realizowanie pasji. Pomiędzy zatem działaniami we Wrocławiu, wykładaniem w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego, a aktywizacją w Fundacji W-skersi, znaleźliśmy z Gosią moment na wakacyjny wylot do przyjaciół mieszkających w Bolonii. Kraina pięknych podcieni i najstarszego uniwersytetu w Europie jest dla nas, od trzech lat bazą wypadową w inne rejony słonecznej Italii. Tym razem, po ubiegłorocznej eskapadzie do Monte Carlo, Cannes i Nicei, przyszedł czas na Toskanię.
Mieliśmy przyjemność z Gosią i kumplem Przemem – mieszkającym z Bolonii już przed trzema laty zachwycić się zalążkiem, będącym perełką Toskanii. Florencja przywitała nas wtedy rozżarzonym słońcem, bajecznym kolorami fasady katedry Santa Maria del Fiore i Mostem Jubilerów.
Włoska życzliwość
Rajd po tym regionie Włoch, rozpoczęliśmy od miejscowość letniskowo-sanatoryjna Montecatini –Terme. Bolońscy przyjaciele wedle niewygórowanego budżetu wybrali hotelik trzygwiazdkowy leżący blisko głównej ulicy. Na miejscu okazało się jednak, że pokój dostosowany dla niepełnosprawnego gościa nie został na czas wyremontowany. Z lekkiej konsternacji wyleczyła nas migiem właścicielka. Obok, przy głównej ulicy jest czterogwiazdkowy obiekt, który na pewno będzie przyjazny. „Państwo płacicie tyle, na ile się umawialiśmy, a resztę dopłacam ja i serdecznie przepraszam”. „Europa, pełną gębą – pomyślałem”. Śniadania złożone z proscuto crudo, serów, świeżych owoców i obowiązkowego espresso, jedzone na piątym piętrze przeszklonego tarasu, z widokiem na toskańskie wzgórza, zachęcało do dalszych eskapad. Wspomnę więc o zachwycających miastach: Lukka, Siena i Pisa.
Lukka, rodzinne miasto kompozytora Giacomo Pucciniego, zachwyciło wąskimi uliczkami, katedrą, której fasada składa się z dwóch części z rzędami pięknych arkad, kościół San Michele in Foro, zbudowany z kolorowych pasów marmurów i... sklepy z okularami. Miła obsługa rodzinnych butików sprawiła, że wsparliśmy włoski budżet. Płaskie i przyjazne przejścia, pozwalały się spokojnie przemieszczać i zachwycać osobie poruszającej się na wózku, a umieszczone w fortyfikacjach knajpki pozwoliły na schłodzenie się stosownymi napojami podczas sierpniowych upałów.
Kolejnym punktem naszej wakacyjnej eskapady była Piza. Bajeczne miasto, nad rzeką Arno kojarzy się oczywiście z... Torre Pendente, czyli Krzywą Wieżą. Każdemu, kto choć na moment patrzył na tę niezwykłą budowlę, wydaje się że za moment runie, rozbijając się na miliony drobnych kawałeczków. Na całej długości brukowej kostki prowadzącej do Krzywej Wieży widać wielu turystów, którzy – przy pomocy odpowiedniej perspektywy aparatu – „stawiają” sobie obiekt na głowie, „przytrzymując” go palcem – wykonując zabawne pozy.
Oprócz Torre Pendente Plac Cudów, okolony murem mieści w sobie duże połacie zieleni, a na nich katedrę ozdobioną piaskowcem i Babtysterium. Przerwy między „kocimi łbami”, po których poruszaliśmy się w Pizie, sięgają miejscami kilkunastu centymetrów. Od wieków. Przy których wyrwy na pl. Zamkowym w Warszawie, arcytrudne do pokonania na rynku w Świdnicy kostki, czy wypłukiwane z piasku szczeliny w sercu Wrocławia (które będziemy niwelować specjalnym pasem, czyli kompromisową „Szpilkostradą), utrudniające latem spacer paniom w butach na wysokim obcasie, czy w-skersom to betka. Było jednak warto, a osób na wózkach spacerujących po Pizie i Toskanii w ogóle spotkaliśmy z Gosią i przyjaciółmi bardzo dużo.
Uroki antycznej Sieny
Jednym z naszych przystanków w bajecznej Toskanii, była Siena. Mówi się, że to perełka tego regionu. Zanim tam dotarliśmy, kompan podróży mieszkający w Bolonii, przyrównywał ją do Florencji. Nie dowierzałem. Do czasu przybycia na miejsce.
Dzięki niebieskiej karcie samochodowej, uprawniającej do stawania na kopertach dla pojazdów osób niepełnosprawnych, można zaparkować niemal w samym centrum Sieny.
Nie polecam jednak wjazdu w strome i ciasne uliczki tego klimatycznego miasta, tym bardziej, że poza uprawnionymi samochodami, obowiązuje zakaz ruchu samochodowego w centrum. My postawiliśmy samochód przed wejściem do ścisłego centrum, a potem najpierw Gosia, a później kompan podróży Przemo, wspierali mnie w dotarciu do celu. W-skersów w Sienie jest bardzo dużo, ale poruszanie się samemu jest praktycznie niemożliwe.
Labirynt stromych uliczek, które opadają lub pną się w górę nawet pod kątem nachylenia sięgającym 50 stopni, może się okazać barierą nie do pokonania, bez zaangażowanych asystentów. Cóż, już Herbert określał Sienę, jako „miasto trudne”. Trudne, ale – jak sądzę – warte odwiedzenia. Miasto, mające antyczną strukturę spinają z jednej strony katedra (Duomo), a z drugiej główny rynek, Piazza del Campo.
Pierwsza, sakralna budowla, jak donosił chociażby Herbert, miała być największym kościołem świata. Zaraza, która dotknęła Sienę, błędy konstrukcyjne spowiły ambitny plan. Przechodziliśmy jednak przez bramę w niedoszłej ścianie frotnowej, nawet w XXI wieku, uświadamiającej ogrom zamiarów. Eksperci określają katedrę, jako „najwspanialszy skarbiec sztuki trecenta”. Mi z Gosią, trochę na wyczucie udało się znaleźć podjazd i wejść do środka. Biletowane jest bowiem zwiedzanie katedry dla osób nie-niepłnosprawnych.
W magicznym Rzymie, Bazylika św. Piotra jest otwarta, choć – co oczywiste, w odpowiednim stroju. Wjazd na dach – płatny, to zrozumiałe, ale bilety do kościoła – chyba trochę niesmaczne. Niemniej skupiliśmy się na chłonięciu piękna m.in. na ambonie, prezbiterium, a także słynnej posadzce, układanej przez ponad 150 lat, przez blisko 70 mozaików. Zachwyt wzbudzają też freski z Biblioteki Piccolominich, dzieła Pinturicchia. Na nich dostrzec można życie Piusa II, papieża, który wywodził się właśnie ze Sieny.
Mimo trudów nie sposób, w zwiedzaniu Sieny, pominąć Piazza del Campo. Główny rynek, wybrukowany czerwoną cegłą i marmurem, robi niesamowite wrażenie, od czasów budowy (XIII w.), jest też areną wyścigów konnych, Palio (2 razy do roku). Podróże, wymagają pasji, czasem szaleństw i determinacji – artyzmu.
Dlatego pozwolę sobie na cytat polskiego pisarza nt. miasta. "Siena jest dużą sceną z muszlowatym wklęśnięciem Il Campo po środku. Sceną będąc architektonicznie, bogato przy tym dekorowaną, budzi często wrażenie udziału w spontanicznym, tłumnym widowisku teatralnym. Spadzistymi zejściami spływają na Campo, na Pole, turyści, mieszkańcy miasta, wycieczki szkolne" - pisał o mieście Gustaw Herling-Grudziński.
Z pewną dozą nieśmiałości uzupełniając pisarza, zachęcam do zadarcia głowy do góry tym, którym – podobnie jak mnie ze wspinaczką nie po drodze. Na Piazza del Campo można wtedy dostrzec majestatyczną wieże i dzwonnice – Torre del Mangia, licząca 102 metry wysokości, na którą prowadzę 503 stopnie. My podziwialiśmy ją spod marmurowej fontanny Fonte Gaia, zasilanej średniowiecznym akwedutkem. Na niej, jak i w całej Sienie można podziwiać oryginalne fasady z XIV wieku i płaskorzeźby wykonane przez Donatella i Quercia. Zabytkowa serce Sieny zostało w 1995 roku wpisane na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO. Jedno jest pewne miasto czaruje sobą w pełni i zachęca do powrotów.
Zaczarowany słoneczną Italią, zmuszam się jednak do skromności w opisach urokliwych i fascynujących miejsc, jak choćby: Lucca, Pisa, czy Siena. Gdzie architektura kusi oczy swoją wyjątkowością, a fasady rozmaitych budynków zdają się mówić: "Buona sera!" i "Pieacere di conoscerLa". Trudno byłoby pominąć smaki antipasci, składającej się z wydawałoby się prostej bruschette, pomidorów, wokół których na desce wiją się proscuto crudo, czy chorizzo, by o lasanii, czy pizzy konsumowanej w miłej restauracyjce ciasnych uliczek Sieny, czy w arkadach Bolonii - zbyt długo nie rozprawiać. Nie jest też możliwym oddanie radości podniebienia po skosztowaniu win, w anturażu toskańskiej winnicy - Będąc blisko Morza Tyrreńskiego, wpadliśmy na moment zachwycić się leżącym wysoko Piombino w prowincji Livorno. Urokliwy cypelek z widokiem na wyspę Elbe, Archipelag Toskański jest rajem dla żeglarzy i dla oka.
Pozostał nam więc, po raz kolejny z Włoszech - magiczny bagaż wspomnień, które pozostaną w sercu na zawsze. Bliska jest mi sentencja duńskiego pisarza H.Ch. Anderesena: „Podróżować to żyć”. Niepełnosprawność nie może być przeszkodą!