Ten tekst jest recenzją filmu pt. "50 twarzy Greya" dla wszystkich. Wszystkich począwszy od Pań, które czytały książkę i oglądały ekranizację, po Panów, którzy tego nie zrobili i nie zrobią. W ostatnią niedzielę wraz z partnerką udaliśmy się do kina, aby obejrzeć film Sam Taylor-Johnson. Wszystko odbyło się z mojej inicjatywy, ponieważ chciałem spróbować zrozumieć fenomen tej produkcji. Czy udało mi się to zrozumieć? Zachęcam do poświęcania pięciu minut.
Specjalnie użyłem słowa fenomen, bowiem trudno inaczej nazwać to co dzieje się wokół tego filmu, albo lepiej, to co się w okół niego działo jeszcze przed premierą. Byłem w szoku, gdy w sobotę kilka godzin przed seansem nie można było już kupić biletu w Kinepolis, gdzie jest mnóstwo ogromnych sal kinowych. Wówczas stwierdziłem, że muszę ten film zobaczyć. To jednak nie zmieniło tego, że byłem bardzo negatywnie nastawiony. Żeby nie pogarszać sytuacji postanowiłem nie sprawdzać ocen na filmweb czy imdb, jak się później okazało - słusznie. Przeczytałem tylko recenzję Pani Agaty zamieszczoną na natemat.pl. Uprzedzam, że książki nie czytałem.
Po pierwszych trzydziestu minutach filmu byłem pewien, że moje początkowe nastawienie na ten film było słuszne i nie dotrwam do końca. Przez ten czas na ekranie wiało nudą, mimo że główna bohaterka nawet się wywaliła, aby było ciekawiej. Ponadto sceny pomiędzy Greyem, a jego przyszłą kochanką były dziwne, tak samo dialogi. Wymiana zdań typu "Nie możesz ze mną być, bo jestem zły" jest na najniższym z możliwych poziomów. Ale... może tak miało być? Może to wszystko było jego zwykłą grą i manipulacją aby znaleźć kolejną chętną na podpisanie kontraktu dot. wspólnych zabaw. Christian kilka razy zabłysnął swoją wiedzą na temat psychologii oraz mowy ciała. Ale to jest najmniej ważne.
Momentami czułem się zażenowany i było mi po prostu ciężko to oglądać. Niektóre sceny były tak głupie, że ludzie się śmiali w głos (nie były to sceny komediowe). Jednak w pewnym momencie wszystko się jakby rozluźnia i... zaczyna się oglądanie zwyczajnego filmu fabularnego, dramatu, który momentami jest bardziej pikantny (jeśli można to tak określić) niż standardowy film romantyczny. "Bardziej pikantny niż film romantyczny" najlepiej określa charakter tego film. Nigdzie, ale to nigdzie nie mogłem się doszukać "porno dla mamusiek".
W filmie pojawia się kilka scen łóżkowych i parę przyzwoitych scen z pokoju zabaw, który zawiera elementy BDSM. Kobietom (Panom też), którzy liczyli na sceny tak pobudzające jak ich wyobrażenia podczas czytania książki, musieli zaspokoić się erotyką, którą onieśmieliłyby sceny z wielu innych filmów czy seriali.
Jeszcze w trakcie trwania filmu stwierdziłem, że nie jest to film o przygodach seksualnych, jak wielu pewno by chciało. "50 twarzy Greya" uważam za film oderwany od rzeczywistości, który opowiada o miłości pomiędzy kobietą a mężczyzną z dwóch całkowicie innych światów. Ona - mieszka w małym mieszkaniu ze współlokatorką. On - obrzydliwie bogaty z ogromnym domem, helikopterem i wieloma super-samochodami. Tej miłości towarzyszą: jego - zaspokajanie potrzeb seksualnych, jej - poznawanie świata seksu.
Nie wiem dokładnie jak to było przedstawione w książce (i nie chcę wiedzieć), ale w filmie super Christian Grey jest po prostu patologiczny. Jego ogromnym problemem przy całej tej wspaniałości są ogromne zaburzenia psychiczne, których źródła trzeba szukać w okresie jego dorastania, po tym jak przyjaciółka jego zastępczej rodziny zaangażowała go w BDSM. Nie można tutaj również zapominać o jego historii z biologicznymi rodzicami, która wespół z późniejszymi zdarzeniami stworzyła człowieka chorego psychicznie. I to jest chyba najbardziej realistyczny, chociaż przerażający element tego filmu.
PS. Zwracając uwagę na komentarze Tych oczytanych w literaturze i prawdziwych kinomanów, pragnę poinformować, że nie trzeba być "chorym", "głupim" czy "debilem", aby przeczytać twór E.J. James lub obejrzeć film. Chcąc mieć własne zdanie na temat danego filmu, czegokolwiek, należy się z tym bezpośrednio zapoznać. Inaczej własne zdanie będzie tylko imitacją komentarzy innych.
A tak na koniec: film jest słaby i kiczowaty, a aktorzy chyba wielkiej kariery nie zrobią.