Sezon wakacyjny się zaczyna, wracają też dyskusje o ciszy nocnej, imprezach, granicach przyzwoitości. Media skupiają się na pierwszym, dodatkowo podgrzewając atmosferę, moim zdaniem niesłusznie - i to w czasie, gdy z zaangażowaniem większym niż kiedykolwiek wcześniej warszawskie klubokawiarnie próbują rozmawiać z mieszkańcami miasta i jego przedstawicielami, szukając porozumienia.
Czym są klubokawiarnie? Przynoszą miastu więcej szkody czy pożytku? Obiektywnego obrazu nie dam, ale chciałem podzielić się swoją opinią.
Bartosz Mindewicz - Żbik w warszawskiej Alkopoligamii, ART&PR Manager Centrum Artystycznego Sen Pszczoły
"Lobby właścicieli klubów" - tak niektórzy nazywają garstkę przedstawicieli klubokawiarni, którzy od roku próbują prowdzić dialog z przedstawicielami ratusza i mieszkańcami Warszawy. Trzeba mieć naprawdę bujną wyobraźnię, by użyć tego określenia odnośnie kilkunastu osób, którym w artykułach przeciwstwia się Policję, Straż Miejską, Wspólnoty Mieskaniowe, Ratusz... Żeby móc wywierać naciśk, trzeba mieć siłę, a naszą jedyną siłą są setki wydarzeń kulturalnych, które każego roku organizujemy i ludzie, którzy je tworzą i biorą w nich udział. A jak wiadomo, kultura w tym mieście nie jest mocną kartą przetargową (mówię to z pełnym przekonaniem, podczas kolejnego miesiąca poszukiwań nowego miejsca dla Snu Pszczoły) i przedstawiciele klubokawiarni nikogo naciskać zamiaru nie mają - próbują utworzyć i podtrzymać dialog, który mógłby dać obopólne korzyści i więcej zrozumienia.
Dialogu, który nie ma na celu - jak niektórzy myślą - zniesienia ciszy nocnej w Warszawie. Sen jest ważny i sam lubię pospać. Chodzi o coś zupełnie innego - o ustalenie, wspólnie z mieszkańcami, przedstawicielami prawa, Ratuszem - zbioru dobrych praktyk, które zobowiązalibyśmy się przestrzegać - tak, by życie kulturalne zorientowane wokół klubokawiarni warszawskich (również nocne) mogło się rozwijać, jednocześnie nie szkodząc.
Żyję w stolicy Polski i tak samo jak mam prawo do snu, chce mieć prawo do wyjścia wieczorem na koncert, wernisaż czy po prostu na spotkanie z znajomymi. I jeśli kiedyś zaczę wydzierać się pod czyimś oknem o drugiej w nocy, nie zdziwię się, jeśli zatrzyma mnie Straż czy Policja, i nie chciałbym, żeby za moje zachowanie obwiniano klubokawiarnie. Pewne rzeczy trzeba rozdzielić.
Wielu też mówi, że klubokawiarnie rozpoczęły dialog, żeby zmaksymalizować zyski na sprzedaży alkoholu. Po pierwsze - nie wydaje mi się, by ktoś mający w planach wyłącznie zarabianie pieniędzy, wchodziłby w tak niewdzięczny biznes jak klubokawiarnia. Po drugie, nie zauważyłem, by z jakimikolwiek problemami formalnymi spotykały się zwykłe budy z piwem i wódą, które w sezonie letnim wyrastają w tkance miejskiej jak grzyby po deszczu, często w miejscach odwiedzanych chętnie przez całe rodziny (jak chociażby parki), gdzie można by było organizować kulturalne aktywności. Po trzecie - i to chyba nie powinna być nowość dla żadnej dorosłej osoby - zarabiać trzeba, szczególnie, gdy każdego roku (nie korzystając z dofinansowań) wydaje się na działania kulturalne 100, 200 czy jak niektórzy 300 tysięcy złotych i jak często się okazuje - nie mając z tego tytułu żadnych ulg.
Jak jednego tygodnia sprzedam dużo kawy i drinków, to w następnym mogę zrobić spektakl, koncert młodego zespołu i pokaz filmu, jak dobrze pójdzie też wernisaż. Tak to działa. Nikt nikogo nie oszukuje. Potem znów zarobię i będę mógł zrobić kiermasz książek, zbiórkę dla fundacji, dzień dziecka dla najmłodszych z świetlic socjoterapeutycznych. Nie jest to żaden wymyślony scenariusz, tak to właśnie robimy od lat. Jest jednak mnóstwo osób, które patrzą na sprawę z boku, zauważając tylko hałas w sobotni wieczór, pijanych klientów i okropne "lobby właścicieli klubów". Chcemy to zmienić.
Oczywiście - nie można na te kwestie patrzeć zerojedynkowo. Nie uważam, że prowadzenie klubokawiarni to syzyfowa praca, bo pewnie rzuciłbym wszystko w cholerę i zajął się skręcaniem długopisów. Nie uważam też siebie za rycerza kultury w ślniącej zbroi. Mam jednak swój etos. Zależy mi na rozwijaniu w Warszawie nie tylko kultury rozumianej jako działania artystyczne, ale też kultury korzystania z przestrzenii miejskiej, kultury spędzania wolnego czasu - i myślę że tu zgodzi się ze mną większość przedstawicieli klubokawiarni. Chcemy uświadamiać naszych klientów, że niezależnie od tego czy są na koncercie, wernisażu, czy po prostu na imprezie - pewne zachowania są nieakceptowalne. I tych zachowań nie tolerujemy. Zaczęliśmy też mierzyć natężenie hałasu, o porządek w okolicy lokalu dbamy już od dawna, chcemy żeby było coraz lepiej.
Ale żeby było lepiej, musi być dialog. Może za parę lat Warszawa będzie miastem, w którym będę mógł w wakacje wieczorem bez stresu wyjść na koncert, przejść się po parku, na koniec zaliczyć imprezę, przy okazji nie wkurwiajc nikogo, nie dostając po drodze mandatów, ciesząc się, że Stolica, w której się urodziłem i z której nie mam zamiaru nigdzie uciekać, idzie do przodu.