Ten Typ Mes wydał nową płytę. "Trzeba było zostać dresiarzem" wykracza poza ramy hip hopu. Są jazzowi goście, są elektroniczne eksperymenty, dużo śpiewu i produkcja na najwyższym poziomie. Do tego mistrzowskie flow Piotra i obserwacje codzienności oraz analizy społeczne w tekstach. Czasem lekkie, czasem głębsze niż niejeden artykuł w czasopismach socjologicznych.
Bartosz Mindewicz - Żbik w warszawskiej Alkopoligamii, ART&PR Manager Centrum Artystycznego Sen Pszczoły
Pewnie zaraz ktoś zapyta, czy ten artykuł jest sponsorowany. NIE - nie jest. TAK - jestem związany z Alkopoligamią. Czemu więc piszę o płycie, przy której miałem przyjemność pracować (nie od artystycznej strony oczywiście)? Moi znajomi i współpracownicy wiedzą, że nie jestem typem PR'owca, który byłby w stanie promować wszystko. Jeśli coś drastycznie kłóci się z moimi poglądami, gustami, poczuciem dobrego smaku - przekładam spokój sumienia nad zyski. Jeśli chodzi o współpracę z Alkopoligamią - fanem byłem długo przed jej rozpoczęciem. A po przesłuchaniu "Trzeba było zostać dresiarzem" moja pierwsza myśl (może to zboczenie zawodowe) brzmiała: "Chcę o niej powiedzieć wszędzie gdzie się da!".
Skąd ten entuzjazm? No to po kolei. Utwór pierwszy - "Trze'a było". W błyskotliwy i technicznie bezbłędny sposób zostaje nam wyjaśnione o co chodzi z nazwą wydawnictwa. Mamy klatki z życia Piotra Szmidta, jak i przerysowane cechy dresiarzy, wskazane momenty, gdy te dwa światy się zbiegały, ale i z dystansem pokazane sfery, gdzie przepaść między tymi światami jest największa. Muzycznie - dla mnie sentymentalnie. Podkład Sherlocka przywiódł mi na myśl produkcje Doktora Dre z płyt "Aftermath" czy "2001", których słuchałem w dzieciństwie.
Dalej mamy "Ikarusałkę". Panegiryk na cześć autobusów? Czemu nie! Kto z nas nigdy nie jechał Ikarusem? Sam niejedną zimę w nich przemarzłem i choć może nie wylewam za nimi łez każdego dnia, to pomysł sam w sobie uważam za genialny. Trafia on do mnie szczególnie, bo jestem warszawiakiem, który nie przepada za zmianami (jeśli to nie oksymoron). Chodzi mi tu o zmiany zabierające klimat miasta - burzenie kolejnych kamienic, parowozowni, mnożenie się sieciówek.
Dwa utwory po "Ikarusałce" mamy "Nudę" - wyprodukowany przez L.A. z White House popis flow Mesa. Jedyny tego typu utwór na płycie, skupiony w moim odczuciu bardziej na formie niż treści, czego w tym wypadku nie można uznać za wadę - to jak Piotr płynie na bicie robi wielkie wrażenie. Kolejny kawałek - "Nie skumasz jak to jest" - to jeden z moich faworytów. Trąbka imiennika Mesa - Piotra Schmidta, podkład młodego producenta tworzącego pod nazwą Bonny Larmes i tekst Mesa, pokazujący przykłady sytuacji, które ciężko skumać, jeśli samemu się ich nie przeżyje. Miód. Sampel z Misty Canyon zrzucił mnie z krzesła! A, zapomniałbym - w tym utworze jest też Kuba Knap i wkomponowuje się perfekcyjnie (choć należałoby napisać "wzbogaca utwór").
Takich smaczków jest więcej, ale nie mogę opisywać tu szczegółowo każdego utworu - zabrałbym Wam dużą część przyjemności, ponieważ jedną z większych zalet płyty jest to, że zaskakuje każdym utworem. Warto jednak wspomnieć o gościach - Skubas śpiewający o ochroniarzu Patryku, Andrzej Dąbrowski w nieco spelunkowym, klimatycznym refrenie "Asa", puzonista Michał Tomaszczyk, Olaf Deriglasoff zmęczony refrenami o planach i marzeniach w "Tul Petardę", czy chociażby zaskakująca obecność Peji w bonusowym "Uśmiechnij się". A to nie wszyscy z gości!
Na koniec o moich "wakacyjnych" faworytach - "Będę na działce" i "Ponagla mnie". Pierwszy już po paru przesłuchaniach stał się dla mnie relaksacyjno-słonecznym klasykiem. Fragment "Samotnej rękawiczki" Ali-Babek na początku utworu montuje banana na twarzy. Uśmiecham się i nie mogę przestać. A dalej jest tylko lepiej. Nie spodziewałem się, że kiedyś wypuszczę z siebie takie zdanie, ale - TO GENIALNY UTWÓR O DZIAŁKOWANIU. Samplowane wokalizy po drugim refrenie sprawiły, że niemal zmoczyłem się ze szczęścia.
"Ponagla mnie" to natomiast kawałek bliski mojemu odczuwaniu, opowiadający o myślach, ludziach, sytuacjach, które nas stresują, wywierają presją, przyspieszają siwienie. Refren jest jednym z najprzyjemniejszych na płycie, na myśl przywodzi wakacyjne hity lat 90' z radio.
Zakończę informacją, że "T.B.Z.D." to nie tylko płyta. W jednej z edycji album został wzbogacony o 140 stron felietonów Mesa, co na polskim rynku jest sprawą pionierską.
Teraz dość już tej muzycznej masturbacji. Słuchajcie, polecam.