Czasami jak nie biegam, to idę do kina, a odkąd trochę dojrzałem, to zauważyłem, że chodzę głównie na filmy. Wczoraj oglądałem film, który z wielu powodów spowodował u mnie bicie serca na poziomie ostatnich metrów w biegu na 1000m.
Piszę o ostatnim filmie “Bogowie”.
Trener. Od kilku lat zakochany w bieganiu. Zabiegany, dosłownie i w przenośni. Nie lubi o sobie mówić, bo się wstydzi, nie wstydzi się tylko wtedy, kiedy biega. www.TrenerBiegania.pl
Zbigniew Religa, bohater filmu “Bogowie”, to człowiek, który jako pierwszy w Polsce wraz ze swoim zespołem wykonał udany przeszczep serca. To był prawdziwy przełom w polskiej medycynie. Dzięki temu wydarzeniu zostało ocalonych wiele ludzkich żyć. A pomyśleć, że jeszcze nikt wtedy w Polsce nie wierzył w powodzenie całego przedsięwzięcia. Religa na przekór wszystkiemu wierzył w sukces, a przede wszystkim wierzył w to, że jest w stanie dokonać czegoś przełomowego, czegoś co zmieni życie tysięcy ludzi w całym kraju.
Wyobraź sobie, że są ludzie na tym świecie, dla których niemal wszystko w życiu jest problemem: brak czasu, brak pieniędzy, brak perspektyw i jeszcze Ci politycy, którzy kradnąmojepieniądzekurwajegomać. I wyobraź sobie, że są też ludzie na tym świecie, dla których problemem nie jest przeszczepienie serca i… praca nad stworzeniem sztucznego serca.
Są na świecie tacy ludzie, których strefa komfortu nie mieści się nawet w definicji strefy komfortu. Są ludzie, którzy tak mocno żyją swoją wizją, która może zmienić świat, że mają gdzieś bariery, które napotkają na swojej drodze. Czasami w tej całej drodze następuje czas załamania, upodlenia, rezygnacji, ale służy to tylko temu, aby zmartwychwstać jeszcze silniejszym. Jeśli tylko chcesz…
Czasami tak sobie myślę, (jak obserwuję swoje życie, życie niektórych ludzi i “życie” na FACEBOOKU), że problemy, które sami sobie tworzymy albo rzeczy, które uważamy za problemy, to naprawdę jeden wielki WSTYD małych ludzi (który nie wiedzą, że mogą być wielcy albo wiedzą, że mogą tylko się boją). Wstyd, że często (albo zbyt często) dajemy szybko za wygraną i poddajemy się zwalając winę na okoliczności, pogodę, ludzi i, że w ogóle w żadnym wypadku… nic nie zależy od nas.
Że jesteśmy najnieszczęśliwsi na świecie. Że my mamy gorzej niż inni. Że nasz los jest przesądzony. Że w ogóle wszystko to marność, żyję w kraju bez perspektyw i zarabiam za mało.
Film o Zbigniewie Relidze ściągnął mnie delikatnie na ziemię, oczywiście w pozytywnym rozumieniu tego stwierdzenia. Czasami warto przypomnieć sobie o bardzo silnym słowie POKORA i… zamiast gadać bzdury po prostu wziąć dupę w troki, a życie w swe ręce. Marudzić i gadać może każdy. Przeciętnie żyć może każdy. Żyć dla siebie może każdy, ale… nie każdy chce żyć tak, by żyć dla siebie i jednocześnie dla innych, w taki sposób, aby zmieniać świat wokół siebie na lepsze.
I bynajmniej nie sugeruję, że każdy ma być zbawcą tego świata. Ja nie wiem kim kto ma być albo jak trzeba żyć. WYDAJE mi się tylko, że życie ma SENS i prawdziwą wartość gdy sprawiasz, że świat który tworzysz staje się lepszy dzięki Tobie, a Ty stajesz się silniejszy dzięki niemu. Taka niewykluczająca się symbioza płynąca z potrzeby serca.
Obejrzyjcie. Wyciągnijcie wnioski i sami weźcie z tego filmu to co najlepsze. Przypominam tylko, że w trakcie biegania myśli trawi się wyjątkowo dobrze, a człowiek w stanie endorfinowego uderzenia zazwyczaj nie myśli jak tchórz. To między innymi kocham w bieganiu.
A gdyby tak KAŻDY, dosłownie KAŻDY w tym kraju i na świecie zdał sobie sprawę, że jest kowalem własnego zdrowia? Że jesteśmy tym co jemy, myślimy i tym co robimy? Że gdyby każdy dbał o profilaktykę serca chociażby poprzez bieganie/slow jogging dla zdrowia, 3 razy w tygodniu po 30 minut, to nie musielibyśmy inwestować w żadne operacje?
Co zasiejesz za młodu, zbierzesz na starość. Pamiętajcie o tym wybierając colę zamiast wody, świadomą pracę nad emocjami zamiast wódy i wieczorne bieganie zamiast piątkowego nakurwiania w klubie.
A na koniec jedne ze słów wypowiedzianych przez Religę:
“Każdy musi umrzeć. Dla mnie śmierć jest niczym, śmierć jest snem. Tłumaczę to sobie jeszcze tak: miałem ukochane miejsce w świecie – Wyspy Zielonego Przylądka. Ukochane było dawno temu, kiedy nie było tam tych wszystkich hoteli, tłumu turystów, hucznych imprez, a ja mogłem łowić ryby. Ale mnie na tych Wyspach nie ma. Nie żyję tam, nie żyję i już. To samo dotyczy innych miejsc na świecie. I naturalną koleją rzeczy kiedyś nie będzie mnie też tu”.