
Czasem dobrze sobie przypomnieć, że rokendrol to bardzo prosta w korzeniach muzyka. Co wcale nie oznacza, że łatwo jest grać prosto, melodyjnie i jednocześnie trzymać co najmniej przyzwoity poziom. Wciąż na szczęście pojawiają się składy, którym to się udaje.
REKLAMA
Turnip Farm
to czterech panów na co dzień realizujących różne inne projekty - Piotr Brzeziński-Peter J. Birch, Tomasz Sztrekier, Marcin Lokś i nowy wokalista Piotr Siwicki. Zespół zebrał się po trzyletniej przerwie i zarejestrował materiał na trzeci album Chase Chagrin Away - krótki, zawierający osiem utworów i trwający niewiele ponad pół godziny.
W przypadku TF podróż w muzycznym czasie oznacza cofnięcie się o jakieś ćwierć wieku, w brudy i przestery grunge'owe, ale jednocześnie w gitarowe brzegi łagodne spod znaku indie. Jeśli post grunge zbyt często serwował banalne, popowe pieśni w pozornie drapieżnym opakowaniu, to w przypadku formacji rodem z Wołowa jesteśmy daleko od takich skojarzeń. Najistotniejsza podpowiedź stylistyczna zawarta jest już w nazwie zespołu: "Turnip Farm" to kawałek amerykańskiego Dinosaur Jr. i, najwyraźniej, deklaracja polskich muzyków, gdy chodzi o źródło
największych inspiracji.
Najmniej na krążku przypadły mi do gustu wycieczki w okolice list przebojów sprzed około trzydziestu lat. Płytę zamyka cover Fiction Factory, Feels Like Heaven, a wcześniej, w The Best Dates of My Life, w linii gitary mamy wyraźny cytat z True Spandau Ballet. Ale może niepotrzebnie się czepiam - młodzi panowie z Turnip Farm z racji metryki nie mogą mieć takich konotacyjnych obciążeń, jakie mam ja, reagujący nieustanną wysypką na większość tego, co było popularne w tamtej dekadzie, nawet z zastrzeżeniem, że rzeczone utwory należą do najlepszych w dyskografiach wspomnianych zespołów.
Wcześniej jest zdecydowanie ciekawiej, bo sześć pierwszych kawałków to bardzo solidne i jednocześnie przyjemne dla ucha gitarowe granie oraz, co rzadkie w rodzimym wykonaniu, świetne chórki.
Prostota środków
Prostota środków
i bezpretensjonalność przekazu to atuty, które sprawiają, że piosenki przy trzecim-piątym razie wchodzą do ucha i już zostają. I doprawdy nie wiem, czy najbardziej podoba mi się otwierający płytę The Winter Is Our Discontent, niezwykle chwytliwy Broken Promises, czy może Nuclear Fusion, w którym odnajduję również ślady tej formacji, która grunge najudatniej przeniosła na polski grunt, czyli Heya.
Polska muzyka zdaje się dziś funkcjonować w trzech wymiarach: radiowej Trójki, jedynej sensownej rozgłośni o ogólnopolskim zasięgu, stacji komercyjnych (ciszej nad tą trumną, gdy mowa o tych tzw. wiodących) oraz bardzo szerokiej przestrzeni internetu i wydawców niezależnych. Żaden twórca, większego czy mniejszego formatu, tak naprawdę nie jest w stanie karmić się pustką wokół siebie i potrzebuje odbiorców. Jednakże przenikanie się tych światów, zwłaszcza wydostawanie z trzeciego spośród wymienionych, odbywa się bardzo opornie. Z wielu powodów. Legitymujący się bardzo długą historią, liczący niespełna trzynaście tysięcy mieszkańców dolnośląski Wołów to dziś miejsce zaskakująco sporego muzycznego fermentu. Czy dane będzie nim zarazić lub chociaż o nim poinformować szeroką publiczność w Polsce?
(Turnip Farm, Chase Chagrin Away, 2015)
