
Chyląc czoła przed mocnymi głosami Riedla czy Lipiny albo solówkami Nowaka, nie sposób nie dostrzec jeszcze wyraźniej rysującej się na tym tle maestrii wykonawczej Lakisa, Piotrowskiego i Skrzeka.
REKLAMA
*
Czy Józef Skrzek zawłaszczył, tutaj, na Śląsku, wszelkie tego typu imprezy – a to kongres gospodarczy, a to „Cztery strony świata”, a to stulecie niepodległości, a to trzydziestolecie wyborów 4 czerwca 1989? Jeśli nawet tak, a powody ku temu są nie tylko szczytne i rodem z Parnasu, to - jako przedstawiciel pokoleń pamiętających gazety informujące o kolejnych plenach i posiedzeniach oraz hasła wymalowane białą farbą na czerwonym tle - nie znajduję w okolicy nikogo bardziej uprawnionego do muzycznego wieńczenia pewnych rocznic. Z całą świadomością, iż ten artysta przemawia głównie do ludzi schodzących już ze swojej góry.
Czy Józef Skrzek zawłaszczył, tutaj, na Śląsku, wszelkie tego typu imprezy – a to kongres gospodarczy, a to „Cztery strony świata”, a to stulecie niepodległości, a to trzydziestolecie wyborów 4 czerwca 1989? Jeśli nawet tak, a powody ku temu są nie tylko szczytne i rodem z Parnasu, to - jako przedstawiciel pokoleń pamiętających gazety informujące o kolejnych plenach i posiedzeniach oraz hasła wymalowane białą farbą na czerwonym tle - nie znajduję w okolicy nikogo bardziej uprawnionego do muzycznego wieńczenia pewnych rocznic. Z całą świadomością, iż ten artysta przemawia głównie do ludzi schodzących już ze swojej góry.
Zawsze gdy słyszę lub czytam „SBB”,
serce bije mi mocniej,
a głowa aktywizuje szare komórki. Takich poruszeń nie wywołuje Riverside grający jak albo The Lion Shepherd brzmiący jak (tu wpisać odpowiednią nazwę lub nazwy). Gdy w 1980 roku pojawił się Marillion, termin „epigoni” słabo był mi znany, a już zupełnie nie kojarzyłem go z rockiem. Ktoś powie, że dziś już tak się nie gra i że to tzw. stara muzyka. Cóż, z pewnością w 2019 roku słabo się sprzedająca i niewywracająca do góry nogami list przebojów. Może. Z jednym wszakże, za to fundamentalnym zastrzeżeniem: że SBB gra jak… SBB, zwłaszcza odkąd do zespołu powrócił Jerzy Piotrowski.
Jeśli dopatrywać się w ich muzyce śladów King Crimson, Mahavishnu Orchestra czy Weather Report, to mowa o nagraniach z lat 70. i śladach zaledwie rocznych, dwu-, trzyletnich. Surowość muzyki SBB nie przekonała wielu zagorzałych wyznawców gładkich i rozlanych nut w stylu Pink Floyd czy Yes, ale największe wśród kapel definiowanych jako progresywne pochylenie Ślązaków w stronę jazzu i szalonych improwizacji stanowiło o ich
niepowtarzalności i wyjątkowości
na skalę światową. Czy dzisiaj, po upływie tylu dekad, wypada jeszcze ciągle pastwić się nad kiepską dykcją i słabą angielszczyzną lidera, nie dostrzegając faktu, iż jego wokal nadal brzmi bardzo mocno i stanowi istotny element brzmienia zespołu? Mówię we własnym imieniu, ale sądząc po żywej reakcji zgromadzonych, chyba nie tylko: granie SBB za każdym razem ściska mi serce, zaś rozum wtóruje mu stwierdzając, że to wciąż bardzo wysoki poziom wykonawczy.
Nie mogłem przeboleć parę tygodni temu, iż przegapiłem zakup biletu na chorzowski występ kapeli z materiałem z albumu Welcome, mojego ukochanego w dorobku grupy. W niedzielny wieczór powetowałem sobie nieco tę stratę, mogąc wysłuchać muzyki z pierwszej płyty wydanej na rynku zachodnioniemieckim – Follow My Dream (1977). Do tria dołączyło na scenie kilku innych muzyków, co stanowiło wielką wartość dodaną. Byli to m.in. Sebastian Riedel, Andrzej Nowak, Jan Gałach, Abradab, Maciej Lipina i kapela góralska...
Nie mogłem przeboleć parę tygodni temu, iż przegapiłem zakup biletu na chorzowski występ kapeli z materiałem z albumu Welcome, mojego ukochanego w dorobku grupy. W niedzielny wieczór powetowałem sobie nieco tę stratę, mogąc wysłuchać muzyki z pierwszej płyty wydanej na rynku zachodnioniemieckim – Follow My Dream (1977). Do tria dołączyło na scenie kilku innych muzyków, co stanowiło wielką wartość dodaną. Byli to m.in. Sebastian Riedel, Andrzej Nowak, Jan Gałach, Abradab, Maciej Lipina i kapela góralska...
Goście dodali pieprzu całości,
wypełnili muzyczną przestrzeń, budowaną przez kolejne – jak na krążku połączone w całość – kompozycje. Chyląc jednakże czoła przed mocnymi głosami Riedla czy Lipiny albo charakteryzującymi się metalowym znakiem jakości solówkami Nowaka, nie sposób nie dostrzec jeszcze wyraźniej rysującej się na tym tle maestrii wykonawczej Lakisa, Piotrowskiego i Skrzeka. Anthimos już na zawsze pozostanie dla mnie wzorem gitarowego grania, a jego opanowanie instrumentu to jakość rozlewająca się wysoko i szeroko poza normy przyjęte między Odrą a Bugiem. Gra, w odróżnieniu od Nowaka, w sposób z rzadka tylko na modłę rockową efektowny, ale właściwie w każdej sekundzie, w każdym dotknięciu strun palcami kunsztowny. Dalej: cokolwiek mówić o takich bębniarzach jak Głyk, Muzykant, Parker czy Nemeth, sposób obsługi perkusji przez Piotrowskiego stanowi kolejny „źródłosłów” tria. A Skrzek szalejący przy klawiaturach albo wymiatający na basie – np. w Odlocie – to trzeci element układanki rozpiętej między rock and rollem, bluesem, funky, progresywnością oraz jazzem i w żaden sposób niepozwalającej się wtłoczyć w jedną tylko z tych ram.
Moc tej muzyki
płynie tyleż z nieoczywistych kompozycji, co z wybitnego i w wielu momentach brawurowego ich wykonania. W tym miejscu – który to już raz? - nie mogę nie pokłonić się za wciąż i wciąż fenomenalne wersje Rainbow Man (w niedzielę w drugiej części koncertu, już po odegraniu Follow My Dream) czy szaleństwa we wspomnianym Odlocie.
Freedom With Us, nie mam żadnych wątpliwości, kolejny raz z największą przyjemnością oglądając w akcji niemłodych już przecież panów - wolność jest z SBB. Absolutna wolność, którą dać może tylko muzyka o tak otwartej formule grana przez tak wybitnych instrumentalistów.
(Wolność z nami – SBB, 2 czerwca, Katowice, Plac Sejmu Śląskiego)
