
Na koniec wyjątkowo długiej w moim przypadku serii koncertów przyszło mi zobaczyć w akcji Bartosza Księżyka. Jego nazwisko, póki co, słabo jest znane tzw. szerszej publiczności, mimo iż macierzysta formacja, NeLL, ma na koncie dwa albumy, obecność na pierwszych "Offensywnych" składankach Piotra Stelmacha oraz występ w Trójkowym studiu im. A. Osieckiej. Teraz przyszła pora na autorski debiut tego wokalisty, multiinstrumentalisty i kompozytora - pod szyldem K-essence.
REKLAMA
W studyjnej robocie
wspomogli go Łukasz Lach z zespołu L.Stadt, który zagrał w trzech kawałkach na perkusji, a jako producenci Maciej Staniecki i Krzysztof Tonn, w którego studiu album był miksowany. Na żywo, w promocyjnym koncercie 4 grudnia w katowickiej Katofonii, wsparli go Johnny Lid, czyli Bartek Pokrywka (Tape Reels) na klawiszach, Klaus Tudyka na kontrabasie oraz Krzysztof Kot na bębnach.
wspomogli go Łukasz Lach z zespołu L.Stadt, który zagrał w trzech kawałkach na perkusji, a jako producenci Maciej Staniecki i Krzysztof Tonn, w którego studiu album był miksowany. Na żywo, w promocyjnym koncercie 4 grudnia w katowickiej Katofonii, wsparli go Johnny Lid, czyli Bartek Pokrywka (Tape Reels) na klawiszach, Klaus Tudyka na kontrabasie oraz Krzysztof Kot na bębnach.
I był to bardzo udany występ, mimo iż niewielka przestrzeń klubu nie daje większych szans na porządne nagłośnienie. Wszystko już było, wszystko skądś znane, ale w jednym
nie da się oszukać słuchaczy
- ze sceny płynęła dobra energia i świeżość. Nieco porządnego łojenia, gitarowego grania spod znaku starego, dobrego Placebo - w górnych rejestrach głos Księżyka łudząco był podobny do Briana Molko (Faraway Land). Trochę knajpy w stylu Toma Waitsa. Szczypta prostych akordów gitary z zapisaną w pamięci PJ Harvey (Oh Mum). Przede wszystkim jednak liryczno-psychodeliczne, momentami musicalowe (Suicide), granie przypominające Nicka Cave'a. Same dobre skojarzenia, a wszystko układające się w sensowną całość. I, co jest wielką zaletą tej muzyki, całość nie całkiem oczywistą na rodzimym rynku.
nie da się oszukać słuchaczy
- ze sceny płynęła dobra energia i świeżość. Nieco porządnego łojenia, gitarowego grania spod znaku starego, dobrego Placebo - w górnych rejestrach głos Księżyka łudząco był podobny do Briana Molko (Faraway Land). Trochę knajpy w stylu Toma Waitsa. Szczypta prostych akordów gitary z zapisaną w pamięci PJ Harvey (Oh Mum). Przede wszystkim jednak liryczno-psychodeliczne, momentami musicalowe (Suicide), granie przypominające Nicka Cave'a. Same dobre skojarzenia, a wszystko układające się w sensowną całość. I, co jest wielką zaletą tej muzyki, całość nie całkiem oczywistą na rodzimym rynku.
Tak samo jak zastosowane, przynajmniej na żywo,
instrumentarium:
klawisze, kontrabas i bębny, tworzące w wielu momentach całą stronę muzyczną piosenek. Bo Księżyk najwyraźniej tak sobie to wymyślił - kontrabas wyłamujący się z rockowej estetyki, do tego w wielu utworach bardzo oszczędne dozowanie gitary, ale mimo to zdecydowanie rokendrolowa ekspresja. Dla mnie te siedemdziesiąt minut spędzone przy stoliku pięć metrów od wykonawców to była kolejna w ostatnim czasie przyjemna niespodzianka.
instrumentarium:
klawisze, kontrabas i bębny, tworzące w wielu momentach całą stronę muzyczną piosenek. Bo Księżyk najwyraźniej tak sobie to wymyślił - kontrabas wyłamujący się z rockowej estetyki, do tego w wielu utworach bardzo oszczędne dozowanie gitary, ale mimo to zdecydowanie rokendrolowa ekspresja. Dla mnie te siedemdziesiąt minut spędzone przy stoliku pięć metrów od wykonawców to była kolejna w ostatnim czasie przyjemna niespodzianka.
Losy dopiero co wydanej płyty - Prince of Pawns - to inna bajka. Ukazała się staraniem oficyny
Requiem Records,
dzięki wspomożeniu wiernych, czyli przyjaciół i fanów, których pieniądze umożliwiły realizację nagrań i ich bardzo efektowne - jeśli chodzi o szatę graficzną - wydanie. Podobno krążek ma być dostępny we wszystkich tych miejscach, których - jak powiedział pomysłodawca - nie lubimy odwiedzać.
Requiem Records,
dzięki wspomożeniu wiernych, czyli przyjaciół i fanów, których pieniądze umożliwiły realizację nagrań i ich bardzo efektowne - jeśli chodzi o szatę graficzną - wydanie. Podobno krążek ma być dostępny we wszystkich tych miejscach, których - jak powiedział pomysłodawca - nie lubimy odwiedzać.
Młodzi w natarciu, na Śląsku - miejscu o wielkich bluesowo-rockowych tradycjach - też. Jestem kolejny raz pod wrażeniem, jak wiele już potrafią. I jak wbrew rynkowym okolicznościom próbują wyjść ze swoimi propozycjami do ludzi i wyrwać swój kawałek muzycznego tortu.
(Oklaski i gwizdy: K-essence, Katowice, Katofonia, 4 grudnia 2013)
