Twórczość to nie jest pole dla pokornych. I Magnificent Muttley nie są pokorni. Są ambitni, ale jednocześnie bardzo normalni. Sami mówią, że nie chcą być do nikogo porównywani, pragną odcisnąć swój ślad - i niekoniecznie tylko w polskim rocku.
na koncertach odpowiadają, że to taki ciekawy zestaw: obok ich rówieśników - panowie w wieku czterdziestu, pięćdziesięciu lat. No, jasne! - przytakuję. Sam jestem takim "50" z małym już plusem i słucham MM z radością. Bo chociaż chłopaki muszą mieć w sobie dość (dobrze pojętej) bezczelności, by tak grać w drugim dziesięcioleciu XXI wieku, by - z młodzieńczą nonszalancją - odżegnywać się od tego, co było przed nimi, ludzie z podobną do mojej metryką nieuchronnie usłyszą w ich muzyce to, na czym się sami wychowywali. MM nie wzięli się z księżyca, nie grają na jakiejś pustyni. Grają tu i teraz swoją muzykę, która wpisuje się wyraźnie w określoną
tradycję muzyczną.
Określoną i - najlepszą. Ich drugie wydawnictwo, Little Giant - EPka z dwoma nowymi nagraniami oraz trzema utworami z debiutanckiego albumu zarejestrowanymi na żywo - dowodzi samych dobrych rzeczy. Pochylenia nad rokendrolowym sacrum, zwłaszcza w wydaniu trzyosobowym - czyli Cream i Jimi Hendrix Experience (choć nie tylko). Dowodzi znacznie więcej niż dobrego już warsztatu wszystkich trzech młodych panów. Wreszcie - sporej inwencji, świeżości, potężnego ładunku energii, jaka zawarta jest w tej muzyce.
Płytkę otwiera
rewelacyjny Winter.
Jak ubiegłoroczny krążek Queens of The Stone Age (....Like Clockwork) wdarł się do mojego serca i zostanie tam na zawsze, tak podobne emocje budzi we mnie numer MM. Kapitalne splątanie tradycji z nowoczesnością. Weapon of Choice jest, jakże by inaczej, z tej samej bajki. Na dokładkę mamy kolejny - po wielu materiałach dostępnych w internecie - dowód na to, że na żywo trio radzi sobie co najmniej tak samo dobrze, jak w studiu.
Trzymam za nich kciuki. I trzymam za słowo, że w 2014 ujrzy światło dzienne pełnowymiarowy album. Trzymam, bo chcę więcej. Mam nieodparte wrażenie, że Magnificent Muttley dołączą do grona tych grup, które mocno wystartowały, a swój szczyt osiągnęły w okolicach trzeciego albumu, jak choćby - sięgając po przykłady ze świata - U2 czy Kings of Leon albo - w Polsce - Hey (?). A może już drugiego, jak np. Nirvana. Więc Panowie - osiągnijcie i zostańcie tam na dłużej.
(11 stycznia 2014,
Na talerzu lub w szufladce: Magnificent Muttley, Little Giant, 2013)