Są w życiu każdego takie momenty, takie zdarzenia, które - wywracając do góry nogami codzienny porządek - nakazują spojrzeć na absolutnie wszystko z innej perspektywy. Bez wnikania w szczegóły: dziś będzie niemuzycznie.
*
Trzeba zmienić całkowicie dekoracje. Najlepiej znaleźć się w miejscu dotąd całkiem lub prawie nieznanym, by z całą ostrością poczynić pewne obserwacje.
Wiedeń (ale mogłoby to być zupełnie inne miasto z tych dużych w Europie Zachodniej), środki komunikacji miejskiej – tramwaj, metro. Rodzima mowa germańska miesza się z mnóstwem innych. Kolory skóry – od najbielszej po najczarniejszą czerń. Patrzę na tych ludzi – zewsząd, z Europy, Azji, Afryki - próbując to robić w miarę dyskretnie, nie zatrzymując na nikim zbyt długo wzroku.
Siedzą lub stoją. Osobno lub w większej grupie. Zakochani, całe rodziny, znajomi z pracy. Milczą, czytają gazety lub książki, rozmawiają przez telefony komórkowe, grzebią w tych małych zabawkach, serfując zapewne po internecie, ze słuchawkami na uszach lub bez. Gadają ze sobą – cicho lub głośno. Śmieją się lub martwią.
Każdy, tak samo jak ja, niesie swoje życie. W ojczyźnie lub z dala od niej, w poszukiwaniu szczęścia lub w poczuciu straty (chociaż to się nie wyklucza), z refleksją głębszą lub całkiem jej pozbawiony. Każdy tak naprawdę sam na sam ze swoimi bliżej nieokreślonymi godzinami, jakie dane mu są od Stwórcy lub losu. Życie – jedno, jedyne, jakie stało się jego udziałem. Młodzi i starzy, chudzi i grubi, piękni i tacy sobie. Dlaczego właśnie tacy? Tacy, a nie inni?
Każdy z dwudziestoma czterema godzinami do dyspozycji w ciągu doby. W tym przynajmniej jesteśmy równi. Z jakimś swoim początkiem, którego nie pamiętamy, i z końcem, którego nie znamy.
Takie nas mrowie. Więc – trudno się dziwić, że w tym tłumie łatwiej się zgubić niż odnaleźć, łatwiej błądzić po omacku niż rozpoznać w drugim bratnią duszę, choćby nie wiadomo jak mocno jej pragnąc.
Tak rozpaczliwie czasem próbujemy wyrwać się z objęć samotności, pojedynczości naszego bytu. Ale wszystko na nic. Urodziliśmy się osobno, nawet jeśli tuż przede mną lub tuż po mnie z brzucha tej samej matki wyjęto jeszcze jednego – no właśnie, innego – człowieka. I pomrzemy samotnie, nawet jeśli otoczeni wianuszkiem tzw. bliskich. Nawet jeśli, na przykład w szpitalu lub samochodzie, tuż obok umrze w tej samej chwili ktoś jeszcze.