Podejrzewam, że wyniku z Soczi nie poprawimy nigdy. Że drugiej Kowalczyk nie widać, a łyżwiarzom szybkim czy biathlonistkom będzie się od czasu do czasu udawać, ale nie stanie się to regułą.
*
Na polityce, medycynie i sporcie znają się między Odrą a Bugiem wszyscy. Dwóch Polaków - trzy opinie. No to, kurde, powiem coś od siebie, bo jak ma się tuż obok siebie dwóch dziennikarzy sportowych, to nie sposób tak zupełnie nie interesować się sportem.
W konkursie drużynowym skoków narciarskich stało się to, czego obawiałem się w odniesieniu do całego występu polskich sportowców w Soczi: że będzie wiele świetnych miejsc, otarć o podium, ale medalu - żadnego.
Tak mogło się zdarzyć. Spuścilibyśmy nosy na kwintę, bo przecież nadzieje były wielkie, a tu klops - porażka, klęska, puste ręce (już widzę te tytuły). Na szczęście jest inaczej: sypnęło medalami jak nigdy dotąd zimą, złotem jak dawno już nie w letnich igrzyskach.
I chciałbym, abyśmy zapamiętali dobrze te chwile. Z co najmniej dwóch powodów. Bo do końca olimpijskich zmagań - obym się mylił! - polska reprezentacja może nie zdobyć już żadnego krążka, a tylko jedno czy dwa punktowane miejsca. A przede wszystkim...
Gdy kilka lat temu psioczono na miejsca Adama Małysza w drugiej dziesiątce pucharowych zmagań, że słabo, kiepsko i bez formy, byłem pełen obaw, czy nie zatęsknimy za tymi nastymi pozycjami w konkursach szybciej, niż nam się zdaje. Stało się - co przyjmuję z radością kibica - zupełnie inaczej: w skokach narciarskich nie tylko nie ma dziury, ale jest lepiej niż kiedykolwiek.
I tym bardziej szkoda, że nie ma medalu w konkursie drużynowym, bo był chyba - ten olimpijski - blisko jak nigdy. Tyle że z kłopotów bogactwa, o czym przekonywano nas na początku sezonu, mówiąc, że można by z polskich skoczków złożyć dwie świetne drużyny, został jeden - za to poważny: kto czwarty do brydża. Ale jestem daleki od tego, by siedząc w ciepłym fotelu szydzić z tych, którzy w ostatnich latach dostarczają kibicom tak wielu wspaniałych wrażeń i sięgają po najwyższe laury.
I o ile w odniesieniu do skoczków mam wielką nadzieję, że w kolejce do sukcesów stoją następni obdarzeni sporymi, a może i największymi talentami, o tyle podejrzewam, że wyniku z Soczi nie poprawimy nigdy. Że drugiej Kowalczyk nie widać, a łyżwiarzom szybkim czy biathlonistkom będzie się od czasu do czasu udawać, ale nie stanie się to regułą.
Tak być może. Miejmy tego świadomość, bo sport wyczynowy to wielkie nakłady: czasu, sił i hartu ducha najwytrwalszych sportowców oraz finansowe, by ten wyczyn na najwyższym poziomie umożliwić. A to nie takie proste - zwłaszcza tam, gdzie potrzeba drogich w budowie i utrzymaniu na przykład torów łyżwiarskich.
Więc cieszmy się tymi igrzyskami, osiągnięciami naszych rodaków. Zapamiętajmy je dobrze, bo coś czuję, że być może będą nam musiały wystarczyć na bardzo długo. Cieszmy się, bo przy takim ogólnym pospolitym ruszeniu Polska znalazła się niewiarygodnie wysoko w klasyfikacji medalowej. Lecz niech te sukcesy nie zamydlą nikomu oczu.
Zamiast mrzonek o krakowsko-zakopiańskiej olimpiadzie, może więc lepiej pomyśleć o tym, jak pracę z dziećmi i młodzieżą uczynić metodyczną i systematyczną. O paru inwestycjach, które umożliwią uprawianie rokujących dyscyplin także w kraju. Przy założeniu oczywiście, że te miliony mają pójść na sport, a nie na inne wołające o forsę kwestie społeczne.