Jarosław Kaczyński ogłosił rozpoczęcie dyskusji nad zmianą konstytucji. I od razu popełnił pozornie drobny, ale jakże dla niego charakterystyczny błąd rzeczowy. Użył mianowicie argumentu, że Konstytucja 3 Maja przewidywała swoją weryfikację co 20 lat, a w przyszłym roku tyle właśnie minie od uchwalenia obecnie obowiązującej konstytucji.
W rzeczywistości Konstytucja 3 Maja miała być weryfikowana co 25 lat. Doktor nauk prawnych taką rzecz powinien wiedzieć. Narzuca się więc pytanie: czy Jarosław Kaczyński po prostu nie zna podstawowych faktów w dziedzinach, na których powinien się znać, czy też świadomie przekręca fakty, bo tak mu jest wygodniej ?
Ważniejsze jest jednak pytanie, co PiS chce w konstytucji zmienić i w jakim kierunku?
Przypomnieć tu trzeba, że już w 2010 roku PiS przygotowało projekt nowej konstytucji i umieściło tekst na swojej stronie internetowej. Jednak przed ubiegłoroczną kampanią wyborczą ten tekst został usunięty. Dlaczego? Pewnie z tych samych powodów, dla których w kampanii wyborczej PiS „schował do szafy” Antoniego Macierewicza i udawał, że kandydatem na ministra obrony jest Jarosław Gowin. Bo treść tego projektu konstytucji była groźna dla polskiej demokracji.
Projekt ten został miażdżąco skrytykowany przez Marka Borowskiego (w sprawach ustrojowych) oraz Ewę Siedlecką (w aspekcie praw obywatelskich). Ale na szeroką dyskusję nie było wtedy czasu. Warto zatem przypomnieć jego założenia dziś, gdy o zmianie konstytucji słyszy się coraz częściej.
Projekt ten wprowadza w miejsce ustroju parlamentarno-gabinetowego – ustrój prezydencki (co było o tyle zrozumiałe, że prezydentem był wtedy Lech Kaczyński, a PiS uważało, że drugą kadencję też wygra).
Art. 94 tego projektu konstytucji pozwalał prezydentowi na rozwiązanie – bez żadnego uzasadnienia! - Sejmu w ciągu pierwszych 6 miesięcy od rozpoczęcia urzędowania.
Jeszcze bardziej osłabiałby rangę Sejmu art. 122: Prezydent mógłby odmówić powołania premiera oraz ministrów na podstawie „uzasadnionego podejrzenia, że nie będą oni przestrzegać prawa”.
Prezydent mógłby też bardzo łatwo rozwiązać Sejm (art. 103 i 105).
Z kolei art. 145 dawałby prezydentowi możliwość usunięcia z urzędu każdego sędziego za „niezdolność lub brak woli rzetelnego wypełniania obowiązków”, o czym orzekałaby zależna od prezydenta Rada do spraw Sądownictwa (prezydent byłby przewodniczącym tej Rady!).
Ten projekt de facto likwidowałby więc niezawisłość sędziów.
Obecna konstytucja mówi: „RP zapewnia wolności i prawa człowieka i obywatela”. Projekt PiS natomiast mówi o zapewnieniu "rozwoju osoby we wspólnocie narodowej". Dziś powody, dla których można ograniczyć prawa obywatela są ściśle wyliczone. Projekt PiS-u dawałby władzy nieograniczone prawo do tego. Nie ma w nim też zakazu dyskryminacji. Nie ma prawa do azylu i statusu uchodźcy: w projekcie PiS jest, że te prawa „mogą wynikać z ustawy”. Mogą, a więc nie muszą! Nie znajdziemy też w nim gwarancji wolności prasy. A więc to, co dzisiaj obserwujemy w mediach publicznych, które stały się tubą propagandową rządu, mogłoby dotyczyć całego rynku prasowego. I byłoby lege artis.
W projekcie PiS jest dużo sformułowań patetycznych, ale pustych: Rodzina zyskuje „własne, niezbywalne prawa”, ale nie ma ani słowa o tym, o jakie konkretnie prawa chodzi. Nawet jeżeli PiS wycofa się z niektórych zapisów tego projektu, to wyraźnie widać cel, do którego dąży władza. A jeszcze bardziej widać to po półrocznych rządach PiS-u.
Wybitny konstytucjonalista prof. Andrzej Zoll powiedział, że „doświadczenia tych sześciu miesięcy dały dużo do myślenia, jeżeli chodzi o potrzebę wzmocnienia pewnych instytucji”. Zgadzam się z tym stwierdzeniem pod warunkiem, że dotyczy to wzmocnienia instytucji gwarantujących porządek demokratyczny i prawa obywatelskie.