Dla każdego obserwatora było oczywiste, że opinia Komisji Europejskiej będzie krytyczna dla Polski. No, może z wyjątkiem Premier Beaty Szydło, która usiłowała nam wmówić, że telefoniczna rozmowa z Fransem Timmermansem była „dobra i merytoryczna”.
Było to oczywiste, bo Komisja Europejska to zespół profesjonalistów , z którymi nie da się grać w kotka i myszkę. Rząd tylko pozorował chęć rozwiązania problemu, kupując sobie czas, a uprzejmość zachodnich dyplomatów traktował chyba jako oznakę słabości.
A już żadnych wątpliwości nie zostawiały wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego w sprawie Trybunału Konstytucyjnego. Przypomnijmy: Trybunał Konstytucyjny wedle Jarosława Kaczyńskiego był „próbą tworzenia oligarchii, gdzie siłą pośredniczącą są korporacje prawnicze, podmiotem ci którzy mają najwięcej pieniędzy, a obywatele są w gruncie rzeczy poddanymi”. A postulat opozycji, że trzeba opublikować wyrok TK oraz zaprzysiąc trzech sędziów wybranych przez poprzedni Sejm – Jarosław Kaczyński skomentował tak: „W żadnym wypadku nie rozpoczniemy rozmów od kapitulacji, bo to w gruncie rzeczy jest sens tych propozycji”.
Teraz więc należy się spodziewać ze strony rządu dalszej gry na czas oraz dalszego deprecjonowania Komisji Europejskiej i w ogóle wszystkich instytucji unijnych.
Rzeczniczka PiS Beata Mazurek już powiedziała, że Komisja Europejska „ingeruje w wewnętrzne sprawy Polski” oraz „nie ma uprawnień do wydawania opinii”.
Jest to zarzut absurdalny. Polska jako członek UE sama się zobowiązała do przestrzegania standardów, których strzeże m.in. Komisja Europejska. Przypomnijmy fundamentalny artykuł drugi Traktatu: „Unia opiera się na wartościach poszanowania godności osoby ludzkiej, wolności, demokracji, równości, państwa prawnego, jak również poszanowania praw człowieka, w tym praw osób należących do mniejszości. Wartości te są wspólne Państwom Członkowskim w społeczeństwie opartym na pluralizmie, niedyskryminacji, tolerancji, sprawiedliwości, solidarności oraz na równości kobiet i mężczyzn.”
Na szczęście w tej chwili nie ma groźby sankcji gospodarczych wobec Polski. Ale krytyczna opinia KE na pewno spowoduje w najbliższych miesiącach i latach dalszą utratę realnych korzyści, jakie Polska odnosiła w czasach, gdy była krajem stabilnym i przestrzegającym demokratycznych standardów.
Od ubiegłorocznych wyborów prezydenckich z polskiej giełdy wyparowało 200 miliardów złotych. Już kilki polskich przedsiębiorców mówiło mi, że ich zagraniczni partnerzy wstrzymują się z finansowaniem wspólnych przedsięwzięć.
Na pewno spowoduje to również wyhamowanie wzrostu gospodarczego, bo niestabilny kraj nie jest atrakcyjny dla inwestorów. GUS właśnie podał dane gospodarcze za I kwartał. Po raz pierwszy od ponad dwóch lat nastąpił spadek w inwestycjach, co zmniejszyło wzrost PKB z 4,3% w IV kwartale r. ub. do 3% w I kwartale tego roku.
Brak sankcji już dzisiaj nie oznacza, że w przyszłości też ich nie będzie. Polsce grozi uruchomienie po raz pierwszy w historii Unii artykułu siódmego Traktatu, który przewiduje ograniczenie naszych uprawnień w Unii. A nawet gdyby artykuł ten nie został w pełni zastosowany to Komisja Europejska ma w swoich rękach całą masę innych narzędzi. Może np. ograniczyć finansowanie projektów modernizacyjnych, które dla dalszego rozwoju naszego kraju są niezbędne. Może także zlekceważyć polskie oczekiwania podczas negocjacji nad nową perspektywą finansową na lata 2021-2027.
Rząd nawarzył piwa, które będą musieli wypić wszyscy Polacy. Bo działania rządu będą się odbijały na wszystkich Polakach.
Zgodnie ze sławetną zasadą Jerzego Urbana „rząd się jakoś wyżywi”.
Ale co z pozostałymi Polakami, których ponad 80 % opowiada się za UE, a w sporze o TK zwolennicy Trybunału i opozycji mają prawie dwukrotną przewagę nad zwolennikami rządu.