Robiąc z Adama Andruszkiewicza wiceministra, PiS na pewno osiągnął jeden sukces: rozgłos na całą Polskę i kawałek świata. Tylko chyba nie takiego rozgłosu oczekiwano...
Próbuję zrozumieć, co powodowało premierem Morawieckim, że wiceministrem cyfryzacji zrobił kogoś bez kompetencji i jakiegokolwiek doświadczenia w zarządzaniu, za to z kompromitującymi poglądami i luźnym stosunkiem do uczciwości (w r. 2016 pobrał niemal 40 tys. zł "kilometrówki”, czyli ryczałtu na dojazdy z domu do Sejmu, choć nie ma ani samochodu, ani prawa jazdy). I jak to się ma do "proeuropejskiego kursu”, jaki miesiąc temu z wielką pompą zadeklarował prezes PiS?
Oczywiście wiem, że w roku podwójnych wyborów (do Parlamentu Europejskiego oraz do Sejmu i Senatu) chodzi o pozyskanie tych wyborców, dla których PiS jest partią za mało radykalną i za bardzo proeuropejską. Czy jednak naprawdę musiał to być akurat Andruszkiewicz?
Najśmieszniejsze są próby udowodnienia przez polityków PiS, że Andruszkiewicz ma jakieś zalety.
Senator Jan Maria Jackowski: "Być może ma jakieś unikalne kompetencje, które spowodowały, że przedstawiciele rządu uznali, że może być przydatny w pracy rządowej”. Dociskany przez dziennikarza, jakie to mogą być kompetencje, odpowiedział: "Nie wiem, może są jakieś takie”.
A oto pochwały Jacka Sasina: "Kompetencje ministra to są kompetencje różne. Nie odnoszą się tylko bezpośrednio do znajomości obszaru, którym ma się zajmować. To są także kompetencje polityczne, czyli gwarancja tego, że będzie dobrze pilnował, iż program rządzącej większości będzie w tym obszarze realizowany. Również w obszarze merytorycznym uważam, że Adam Andruszkiewicz ma swoje zalety. Ma się zajmować mediami społecznościowymi, prawami obywateli w tych mediach, wolnością internetu. To są akurat obszary, w których jest bardzo aktywny i myślę, że tutaj jego wiedza jest naprawdę wielka”.
Wiceminister kultury Jarosław Sellin chwalił Andruszkiewicza za "interesującą” aktywność poselską. Gdy Anglik słyszy od rozmówcy jakąś piramidalną bzdurę, zamiast powiedzieć:
"Z pana jest idiota”, miłym tonem mówi: "To bardzo interesująca opinia”. Ciekawe, czy Sellin o tym pamiętał?
Bo aktywność poselska Andruszkiewicza polegała głównie na seryjnym zgłaszaniu osobliwych interpelacji (blisko 900): poseł przytaczał jakąś informację medialną (często bez podania źródła) i powtarzał dwa te same pytania: "Czy prawdą są powyższe informacje?” oraz "Jak resort odniesie się do tych informacji?”.
Chociaż trafiały się też interpelacje odbiegające od sztampy, jak chociażby interpelacja nr 2283 z 4 kwietnia 2016 roku. Poseł Andruszkiewicz "zwracał uwagę” ministrowi infrastruktury i budownictwa, że pociągi dalekobieżne noszą nazwy propagujące komunizm ("Aurora”, "Broniewski”), okultyzm i pogaństwo ("Sedina”, "Świętopełk”, "Czcibór”), postaci, które nie zasługują na promowanie ("Gombrowicz”)... A gdy nawet trafi się godna nazwa ("Wawel”), to na złej trasie (Kraków-Bydgoszcz, zamiast Kraków-Warszawa), co "nie oddaje powagi nazwy Wawel”.
Wiele z tych interpelacji to wyłącznie pozorowanie aktywności i zawracanie głowy urzędnikom. Na przykład interpelacja nr 2645 z 19 kwietnia 2016 roku do ministra środowiska w sprawie sieci kanalizacyjnej w Polsce. Andruszkiewicz zapewne gdzieś przeczytał relację z V Kongresu Wodociągowców Polskich i zaniepokoiło go, że Polska może nie zdążyć z wypełnieniem unijnych dyrektyw co do oczyszczania ścieków. I wystosował interpelację z trzema pytania oraz jedną prośbą.
Przytoczą pierwsze pytanie i tę prośbę. Pytanie: "Jak ma się wyżej opisana sytuacja do stanu faktycznego?”. Prośba: "Proszę o podanie bardziej szczegółowych danych dotyczących skanalizowania państwa polskiego, a w szczególności województwa podlaskiego”.
Postanowiłem przeprowadzić eksperyment i samodzielnie zdobyć informacje, o które pytał Andruszkiewicz. Wpisałem w wyszukiwarkę internetową „oczyszczanie ścieków w Polsce wymogi unijne”, rzuciłem okiem na pierwsze linki od góry ekranu i kliknąłem w ten, który uznałem na najlepszy (http://www.kzgw.gov.pl/index.php/pl/materialy-informacyjne/programy/krajowy-program-oczyszczania-sciekow-komunalnych). I po kilkunastu minutach czytania znałem już odpowiedzi na wszystkie pytania Andruszkiewicza, który wiceministrem został ponoć dlatego, że ma wielką wiedzę o Internecie. Wielką, ale nie aż tak wielką, żeby samemu zdobywać wiedzę?
Z komentarzy polityków PiS-u w tej sprawie da się wyłuskać tylko jeden konkret: konto Andruszkiewicza na Facebooku ma 190 tysięcy polubień. A ponieważ najważniejsi politycy PiS (z prezesem Kaczyńskim na czele) mają blade pojęcie o Internecie i mediach społecznościowych, to myślą, że to coś wyjątkowego. Tymczasem na przykład konto Pawła Kukiza ma ponad 400 tys. polubień, a Patryka Jakiego – 200 tysięcy.
Ten specjalista od Internetu i mediów społecznościowych łapie się na fake newsy (albo świadomie się nimi posługuje). Na przykład 2 grudnia zamieścił filmik pokazujący wyburzanie kościoła, z komentarzem: "Europa wyparła się Boga. Buduje meczety, a burzy kościoły”. Naprawdę kościół (we wsi Immerath w Nadrenii Północnej) zburzono, bo w tym miejscu powstaje kopalnia odkrywkowa, a inwestor zbudował nowy kościół w innym miejscu.
Na fali zainteresowania Andruszkiewiczem dziennikarze rozpowszechnili mało komu wcześniej znany fakt, że dwa lata temu węgierski think tank Political Capital Institute opublikował raport o wpływach Kremla w środkowej Europie i że Adam Andruszkiewicz jest w tym raporcie wymieniony jako "pośredni agent wpływów” Rosji.
Gdy dziennikarze nagabują Andruszkiewicza i przypominają mu jego najgłupsze wypowiedzi (choćby tę, że w Polsce nie powinno być żadnych obcych wojsk, ani niemieckich, ani amerykańskich), on odpowiada, że mówił to, gdy nie był posłem. Niepotrzebnie się kryguje i tłumaczy.
Marszałek Senatu Stanisław Karczewski całym sercem jest po jego stronie: "Ja go wspieram, należy dać szansę po pierwsze młodemu człowiekowi, po drugie człowiekowi, który ma ciekawe pomysły. (…) Zbliżały się te poglądy do poglądów naszych, Prawa i Sprawiedliwości. Jestem przekonany, że są zbieżne z naszymi” – powiedział w radiowej Jedynce.
I to jest chyba najważniejsze w tej sprawie. Dotąd PiS tylko flirtował ze środowiskami agresywnego nacjonalizmu. Tą nominacją przekroczył granicę. To już nie niewinny flirt. To już otwarty romans. Gratuluję młodej parze. Tylko niech PiS nie próbuje nam wmawiać, że to nic nie kosztuje. Już ponosimy koszty tego romansu. Wcześniej ministrowie PiS-u wykonywali różne akrobacje, żeby usprawiedliwić brutalne zachowania ONR lub Młodzieży Wszechpolskiej. Policja nie reagowała, nawet gdy po stronie obrońców konstytucji i demokracji były ofiary. Prokuratura umarzała wszczęte postępowania wobec sprawców zajść, a przed sądami stawiani byli poszkodowani. Jako senator sam byłem świadkiem takiego kilkakrotnego karygodnego odwrócenia ról. Na szczęście sądy, wciąż jeszcze niezawisłe, potrafiły odróżnić prawdę od fałszu i masowo uniewinniały tych, którzy przeciwstawiali prawa obywatelskie brunatnej sile.
Za sprawą nominacji Andruszkiewicza na stanowisko wiceministra ta brunatna przemoc uzyskała pełną aprobatę rządu. Stała się zjawiskiem akceptowanym przez władze państwowe. Okazała się, że król jest nagi. Skończyły się pozory i PiS oznajmił Polakom i światu, że nacjonalizm stał się ideologią państwową. Tylko jak to się ma do patriotyzmu, który w tradycji polskiej jest cnotą, a nacjonalizm przywarą? Jak to się ma do wstydliwych doświadczeń w polityce polskiej lat trzydziestych, w której nacjonalizm znalazł poczesne miejsce i to w przededniu Wielkiej Wojny wywołanej przez krwawe nacjonalizmy? Jak to się ma wreszcie do niedawnego listu pasterskiego biskupów polskich, którzy przestrzegali przed rosnącym nacjonalizmem i przeciwstawili go radykalnie postawom patriotycznym?
Tymczasem rząd PiS w imię doraźnych korzyści partyjnych (na prawo od tej partii nie może być już żadnego konkurenta) postawił otwarcie na nacjonalizm, poświęcając patriotyzm. Co więcej, ten rząd już otwarcie i instytucjonalnie wpuścił na salony ludzi, którzy są groźni dla demokracji.