Nudna i z drobnymi wyjątkami mało merytoryczna kampania. Pieniądze wydane zupełnie bez sensu. Ośmieszenie demokracji bezpośredniej. Psucie państwa dla doraźnych celów politycznych. Brak zainteresowanie ze strony obywatelek i obywateli. Nieprecyzyjne i nieaktualne pytanie. Brak mocy wiążącej. Uruchomienie festiwalu obietnic kolejnych referendów. I spodziewana frekwencyjna klapa.
Taki obraz wyłania się z obarczonej grzechem doraźności, machiawelizmu w najuboższym wydaniu, pisanej na kolanie inicjatywy byłego prezydenta Bronisława Komorowskiego i jego najbliższego otoczenia. Pokusa walki o 20-procentowy elektorat Pawła Kukiza dla Komorowskiego zakończyła się klęską, a jednocześnie odebrała mu resztki wizerunku polityka poważnego. Była też sygnałem dla liberalnego i lewicowego elektoratu, że Komorowskiemu bardziej zależy za zdobyciu szybkiego poklasku tzw. antysystemowców niż mobilizacji tych, którym zależy na silnym, poważnym i wiarygodnym państwie. Skończyło się to tak, że antysystemowcy i tak go nie wsparli, a bardziej świadomi wyborcy zostali w domu, tym razem odmawiając głosowania na mniejsze zło.
Pytanie bez sensu
W międzyczasie okazało się, że trzecie pytanie, dot. rozstrzygania wątpliwości na korzyść podatnika, jest już właściwie nieaktualne – Parlament zdążył już uchwalić odpowiednie przepisy przed wypowiedzeniem się przez obywateli. Jak słusznie zauważyła Fundacja Batorego samo pytanie jest nieprecyzyjne, stwarza ogromne pole do dowolnej interpretacji przepisów przez urzędy skarbowe, a jednocześnie tworzy przestrzeń do uchylania się od płacenia podatków przez największe korporacje, dysponujące setkami doradców podatkowych. Zwykli obywatele na wprowadzonych zmianach oczywiście nie skorzystają, a mogą stracić. Niższe wpływy podatkowe to mniejsze środki na cele edukacyjne, zdrowotne, badania i rozwój i politykę społeczną.
Wirus JOW
O szkodliwości Jednomandatowych Okręgów Wyborczych, na których skupia się większość kampanii napisano już setki artykułów i powstały dziesiątki memów i infografik. Brak reprezentatywności wybranego w JOW-ach parlamentu, dominacja dwóch (a na szczeblu lokalnym – jednej) partii, wejście biznesmenów w rodzaju Henryka Stokłosy do Sejmu, zjawisko wiecznych posłów i senatorów, zjawisko bezpiecznych stołków (okręgi w których nie prowadzi się kampanii, bo wiadomo kandydat którego ugrupowania zwycięży) – to wszystko sprawiło, że Anglicy czy Nowozelandczycy od lat myślą o zmianie szkodliwej ordynacji większościowej na proporcjonalną. Do tego dochodzi manipulacja granicami okręgów wyborczych (praktykowana już dziś na szczeblu samorządowym) czy wypaczanie wyników wyborów – to wszystko sprawia, że argumenty Kukiza i jego zwolenników o odpowiedzialności polityka przed wyborcami, zakończeniu partiokracji i zwiększeniu kontroli polityków przez obywateli można włożyć między bajki.
W stronę oligarchii
Zniesienie finansowania partii politycznych z budżetu brzmi nośnie. Polki i Polacy (ciężko im się dziwić), nie lubią polityków, nie cenią ich pracy, irytuje ich, że wydawanie publicznych pieniędzy na bilboardy, spoty telewizyjne, kolacje z ośmiorniczkami i imprezy partyjne. Obecne finansowanie partii politycznych było wskazywane jako przyczyna zabetonowania sceny politycznej (szczególnie w połączeniu z zaporową liczbą podpisów potrzebnych do rejestracji list w całej Polsce). Niemniej alternatywą dla budżetowego finansowania, jest finansowanie przez oligarchów jak na Ukrainie, gdzie to oligarchowie są głównymi animatorami życia politycznego. Kto zyska ich przychylność dostanie pieniądze na działalność. Na oligarchicznych pieniądzach wybory wygrywała Partia Regionów Janukowycza, Blok Julii Tymoszenki czy Nasza Ukraina Juszczenki. Oligarchowie wspólnie z Rosją sfinansowali tzw. rewolucje ludowe w Doniecku i Ługańsku, którym faktycznym efektem był rozpad państwa. Dziś Ukraińcy, nie chcąc powtarzać dawnych błędów, kopiują polski system i wracają do budżetowego finansowania partii politycznych. Czy ugrupowanie finansowane przez wielki biznes będzie realizować interesy swojego sponsora, czy obywatelek i obywateli? Odpowiedź na to pytanie wydaje się oczywista.
I jasne, że należy rozmawiać o tym czy pozwalać partiom przejadać publiczne pieniądze na dowolne zachcianki oraz czy nie należy dopuścić ugrupowań, które nie przekroczyły 3 czy 5 proc. do udziale w finansowaniu. Zmiany są potrzebne, ale oligarchizacja jest ogromnym zagrożeniem.
Referendum niekonstytucyjne?
Podnoszono też argument, że samo zwołanie referendum jest niekonstytucyjne. Mówił o tym m.in. prof. Andrzej Zoll. Inicjatywa Nie dla JOW, skupiająca Partię Zieloni, partię Razem, Miasto jest Nasze i Kraków przeciw Igrzyskom, zwracała uwagę na prawne aspekty zjawiska i zagrożenie dla ładu konstytucyjnego i złożyła wniosek do Rzecznika Praw Obywatelskich.
„Uważam, że w przyszłości referendum może dotyczyć przyjęcia euro. Te pytania, które tu są moim zdaniem nie kwalifikują się, nie mają wagi referendalnej. To parlament powinien się tym zająć, a nie czynić z tego plebiscyt ogólnokrajowy. Tu zawsze jest możliwa manipulacja, tu zawsze wygrywają na tym populiści. To nie jest forma sprawowania i tworzenia prawa w Polsce” – ocenił inicjatywę Komorowskiego Andrzej Zoll.
Koniec referendów?
Kompromitacja referendum i ich patronów (są nimi Paweł Kukiz i Bronisław Komorowski), a także późniejsze postulaty zadawania dziesiątek kolejnych pytań przez polityków różnych opcji (m.in. prezydenta Andrzeja Dudę i Prawo i Sprawiedliwość), sprawiają, że w przyszłości politycy mało chętnie będą sięgali po tego typu narzędzia.
Spodziewana frekwencja, która nie powinna przekroczyć 30 proc. da wyraźny sygnał, że Polki i Polacy nie chcą referendów i po to wybierają raz na 4 lata władze, aby uchwalały prawo. A to nie prawda.
Sama idea oddania władzy w ręce obywateli i pytania ich o kluczowe z punktu widzenia przyszłości państwa sprawy jest dobra. Pod warunkiem, że jest to poprzedzone rzetelną debatą i nie służy doraźnym interesom jednej czy drugiej opcji.
W tym wypadku jednak samo referendum nic nie wnosi. Zostaję w domu i zachęcam do tego czytelników. W imię szacunku do Państwa, prawa i niechęci do wykorzystywania konstytucyjnych instrumentów do realizacji partykularnych celów.