Informacja o okupacji lubianej przez większość świadomych konsumentów wegańskiej knajpy Krowarzywa rano spadła jak grom z jasnego nieba. Jak to? Miejscówka do której ustawiają się kolejki, serio traktująca potrzeby żywieniowe i niepronująca wegetarionom rybki a bezglutenowcom bułki pszennej, łamie prawa pracownicze? Niejedna demonstracja, również w obronie praw pracowniczych znajdowała finał w Krowarzywach. Jedzenie z wegebaru zamawialiśmy na lewicowe konferencje, polityczne lunche, polecaliśmy lokal znajomym z zagranicy. I raptem "boom".
Pracownicy mieli pracować czasem bez żadnej umowy, bez stawek godzinowych, nie mówiąc już o etacie. Zamiast tego zaoferowano im procent od utargu. Mimo milionowych przychodów na przestrzeni pół roku, pensje rzadko przekraczały dwa tysiące złotych, a ich ostateczna wysokość była zagadką. Tak jak kwota od której wspomniany procent będzie wyliczany.
Postulaty jakie postawili pracownicy nie były wygórowane. Normalna umowa, przywrócenie zwolnionych osób, rezygnacja z upokarzającego pracowników monitoringu. Pracodawca je odrzucił, wrzucając głodne kawałki o praniu brudów w rodzinie i równym rozkładzie winy.
Teraz musi wypić piwo, które nawarzył. Dobrze prosperujący, pozujący na etyczny biznes stracił swój największy kapitał. Zaufanie ludzi, którzy wierzyli, że tu jest inaczej. Chcieliśmy wydawać swoje pieniądze w Krowarzywach, bo byliśmy przekonani, że wspieramy fajny projekt, którego szefostwo jest przywiązane do wizji bardziej sprawiedliwego świata. I to to przekonanie napełniało kieszenie właścicielom Krowarzyw. Bez niego lokal dalej mieściłby się w dawnym warzywniaku na Hożej, nie mówiąc już o otwieraniu kolejnych filii.
Pracownicy gastronomii od dawna mają ciężko. Stawki poniżej płacy minimalnej, wysyłanie na ulotki kelnerek, kary finansowe (często niezgodne z umową), liberalny stosunek do zasad bezpieczeństwa i higieny pracy, praca bez umowy, bez normalnej umowy, a czasem nawet na dzieło, co skutkuje tym, że nie można iść do lekarza. I afera z Krowarzywami, może podnieść ogólne standardy zatrudnienia w tej branży. Każdy "Janusz" (pogardliwe określenie przedsiębiorcy, oferującego marne warunki zatrudnienia i skupionego głównie na swoim zysku") dostał czytelny sygnał: "Możesz być następny". To że prawie wszyscy łamią prawo (w tym wielkie spółki z udziałem skarbu państwa, masowo zatrudniające na umowę-zlecenie gdy mamy do czynienia z wypełnieniem kodeksowych kryteriów umowy o pracę) nie znaczy, że należy się na to godzić.
I o tym przypomnieli nam pracownicy i pracownice Krowarzyw oraz związkowczynie i związkowcy z Inicjatywy Pracowniczej. Wierzę, że to pierwsza kostka domina. Teraz właściel Krowarzyw liczy się z tym, że lokal upadnie. Gdyby na początku protestu wykazał się odrobiną pokory i woli dialogu nie musiałby się tym martwić. Z całej sytuacji świat pracy wyjdzie wzmocniony, tym bardziej, że zbudowano rzadką w tych trudnych czasach solidarność pracowników i klientów. To napawa optymizmem.