Dziennikarz Marcin Meller napisał „W następnych i jeszcze następnych wyborach wybierzemy czy chcemy być Rosją czy Niemcami. W tym miejscu świata nie ma trzeciej opcji. Reszta, czyli tak zwane programy to sranie w banię. Ja chcę do Niemiec.” Oczywiście prawa strona odczytała w tych słowach tony antypatriotyczne. Ale to co napisał Meller wyraziło poglądy wielu z nas. Rosja jest dziś krajem (chyba zawsze była) krajem, w którym prawa jednostki znaczą tyle co nic. Społeczeństwo w większym stopniu boi się milicji niż gangsterów. Prezydent tego kraju dopuszcza do mordowania i zamykania w obozach koncentracyjnych ludzi, tylko ze względu na to kogo kochają. To kraj zaczepny, wywołujący wojny w Europie. O tłamszeniu opozycji, braku stabilnych instytucji i skrajnych nierównościach społecznych nie muszę chyba wspominać.
Współczesne Niemcy to oczywiście państwo z problemami (jak każde inne), w b. NRD rośnie skrajna prawica, dochodzi do ataków na ośrodki dla uchodźców, jednak rząd zawsze reaguje na takie zjawiska z całą stanowczością. Oczywiście zdominowana przez Niemcy Europa rodzi szereg problemów: RFN łatwo dyktować warunki innym krajom tak jak to miało miejsce w Grecji, gdy społeczeństwo faktycznie straciło możliwość decydowania o sposobie rozwiązywania kryzysu ekonomicznego. Jednak społeczeństwo niemieckie jest dość otwarte, tolerancyjne, integrujące mniejszości, dojrzały system polityczny sprawia, że demokracja i państwo prawa pozostają niezagrożone, sytuacja gospodarcza jest taka, że zdaniem części komentatorów socjaldemokraci, bo zbytnio skupiali się na polityce społecznej. Przez lata najbardziej prawicowa partia w Bundestagu (nie licząc bawarskiej CSU) realizowała liczne elementy programów lewicy i Zielonych. Dla przybysza z Polski rządzonej przez PiS i w ostatnich dniach opanowanej przez narodowców, Niemcy rzeczywiście mogą się jawić jako oaza normalności.
Weźmy demonstracje. 1 maja spędzałem w tym roku w Berlinie z Karoliną, w dniu ogromnych, wielobarwnych protestów, jednoczących całe społeczeństwo w radosnej zabawnie. Kilka miesięcy później zupełnym przypadkiem trafiliśmy na wielkie uliczne święto w Kolonii, gdzie lokalsi świętowali wprowadzenie małżeństw jednopłciowych przez niemiecki parlament. Rzut beretem od Warszawy, a jak inna atmosfera.
W tym wpisie skupię się na berlińskim, pierwszomajowym doświadczeniu. Niby były jakieś marsze i demonstracje, ponoć masowe, ale na żadną z nich nie udało nam się dotrzeć. Za to trafiliśmy do parku, gdzie swoje stanowiska grzecznie rozłożyły różne partie polityczne, stowarzyszenia i organizacje działające na rzecz emancypacji różnych grup: Kurdów, osób LGBT, kobiet. Przechadzając się ulicami Kreuzberga trafiało się na muzykę ze wszystkich stron świata, od Turcji po Afrykę Subsaharyjską. Bary i restauracje kusiły piwem po 2 euro (nota bene tańszym niż w sklepach, które na tę okazję postanowiły podwyższyć cenę złotego trunku) i street foodem na modłę turecką, japońską czy dla tradycjonalistów włoską (klasyczna picka). Ponoć były jakieś skromne zamieszki bardziej radykalnych aktywistów z policją, ale szczęśliwie się na nie załapaliśmy. Po święcie wszystkich pracowników kluby zapraszały na tańce. Było superinkluzywnie, nikt nie czuł się wykluczany, pogoda sprzyjała myśleniu: aż chce się żyć w takim miejscu. Tak co roku wygląda największa manifestacja przekonań w Niemczech.
A w Polsce mamy co roku 60-tysięczny Marsz Niepodległości. Mniej bojowi mieszkańcy stolicy wolą nie wychylać się z domów lub jeśli mają na to czas i środki wyjechać poza miasto. Nieliczna, choć wspaniała grupa ludzi wychodzi stawić czoła faszystom, czy to ich blokując czy po prostu pokazując, że nie godzi się na życie w społeczeństwie budowanym na przemocy i pogardzie dla drugiego człowieka. Nie jest jednak ich zbyt dużo. I ciężko się dziwić, bo sympatie władzy są wyraźnie po stronie nacjonalistów. Policja do tej pory nie postawiła zarzutów ani jednemu nacjonaliście, chętnie za to ściga tych, którzy wyszli się im sprzeciwić. Faszyści dostają pochwały od MSZ-u, rok temu nawet sam Prezydent wysłał do nich laurkę. Wiem, że w chwalonych przez Mellera Niemczech działa skrajna prawica. Pegida, radykalizujące się AfD, Podziemie Narodowosocjalistyczne mające ofiary śmiertelne na koncie. Różnica jest taka, że tam większość polityków i społeczeństwa jest gotowa ich zwalczać, a nie bezradnie wzruszać ramionami lub popierać.
Jest dużo prawdy w tym, że jeśli mamy dwa projekty cywilizacyjne, utożsamiane z Niemcami i Rosją a Polska stoi na rozdrożu, to nie ma co się zastanawiać i przyjąć za wzorzec ten, który po prostu działa i w którym ludziom żyje się zwyczajnie lepiej, bez względu na kolor skóry, orientację seksualną, poglądy polityczne czy styl życia.