„Grunt, to dobre wychowanie…” (czyli metro w Nowym Jorku)
Kiedy świat oburzał się afrontem prezydenta Obamy wobec nowego sekretarza NATO, Jensa Stoltenberga – słusznie podejrzewając, że kryją się za tym motywacje polityczne – nowojorczycy zwracali uwagę na dodatkowy aspekt tej niezręcznej sytuacji w waszyngtońskiej dyplomacji. Czyli na powszechnie wytykany Ameryce brak manier. Skąd to wyczulenie na niedostatki dobrego wychowania w amerykańskiej polityce zagranicznej? Otóż, z codziennej praktyki. W mieście wystartowała właśnie kampania społeczna dotycząca… kindersztuby.
Na razie promocja uprzejmości wobec otoczenia ograniczyła się do jednej tylko dziedziny życia codziennego – podróży komunikacją publiczną, ale autorzy zapowiadają że to dopiero początek. Skądinąd – nie mają wyjścia, bo troska o atmosferę podróży w środkach nowojorskiej komunikacji publicznej to dla MTA po prostu konieczność. Właśnie podrożały – i to aż o 25 centów czyli jedna piątą dotychczasowej ceny – bilety na metro i autobusy, a przewoźnik ogłosił, że w związku z tym poprawi się komfort i jakość podróży.
Ale jak to bywa z firmami prowadzonymi dla zysku (choć w tym wypadku mowa raczej o systematycznym generowaniu miliardowych strat), koszty tego „poprawiania komfortu” MTA postanowiła przerzucić na użytkowników. Bo niby jak inaczej miałyby się polepszyć warunki jazdy, skoro firma nie zamierza modernizować ani zwiększać taboru, tymczasem zgodę na podwyżki taryf dostała deklarując „ wzrost komfortu”?
W grę od początku wchodziło więc tylko jedno rozwiązanie – „wychowanie” pasażerów.
Tak czy inaczej, w wagonach metra pojawiły się z początkiem wiosny plakaty przekonujące , że „Uprzejmość jest Ważna, a Dobre Maniery Pomagają w Podróży” (Courtesy Counts, Manners Make a Better Ride). O jakie dobre maniery chodzi, jest zaś objaśnione poglądowo, bo wszak mowa o mieście, gdzie spośród ośmiu i pół miliona mieszkańców angielski zna może połowa. Żeby więc wyjaśnić o co chodzi, trzeba to było wszystko narysować.
Toteż dobre obyczaje w środkach komunikacji publicznej promują infografiki, czyli obrazki, pokazujące wnętrze typowego wagonu metra wypełnione „infopasażerami”. Większość szarych nowojorczyków stanowi tu szare tło, niepożądane zwyczaje są piętnowane na czerwono, a mniej poważne zaniedbania w sferze manier – punktowane na zielono.
Jakie zachowania pasażerów MTA (największy przewoźnik publiczny w mieście) uważa za karygodny brak kindersztuby?
Otóż… te same, co na całym świecie. Z lokalnych złych obyczajów w kampanii występuje bodaj tylko jeden,. Działalność „artystyczna”, mianowicie. Pociągi metra upodobali sobie bowiem przeróżni „performerzy”, zwłaszcza młodzież uprawiająca wagonową wersją „pole dance”, czyli tańca na subwayowej rurze. W praktyce wygląda to tak, że na kolejnym przystanku do zatoczonego wagonika wsiada gromadka młodych ludzi wyposażona w ghetto blaster (przenośne radio z subwooferem) i – rozpędzając podróżnych na boki – zaczyna występ, polegający na wykonywaniu w przestrzeni wagonu różnych ewolucji gimnastycznych. W trakcie takiego przedstawienia młodzi akrobaci wykorzystują uchwyty i inną infrastrukturę wagonu, wywijając nogami tuż przed nosem pasażerów, w popłochu chowających po kątach swoje laptopy i smartfony. Strat w ludziach – zdaje się – jak dotąd nie było, ale te w sprzęcie i poczuciu osobistego bezpieczeństwa podróżnych są znaczące.
Drugi z lokalnych występków przeciw dobremu wychowaniu, napiętnowanych w kampanii MTA, jest już nie tyle nowojorski, co – by tak rzec – ogólnoamerykański, dotyczy bowiem powszechnego tu zwyczaju opierania stóp (w brudnych butach) na siedzeniach. Amerykanie rzeczywiście tak mają, że pakują się z nogami na ławki w metrze, a w autobusach na oparcia foteli przed nimi. A jak się nie da, to chociaż opierają stopę o kolano, więc podeszwa znoszonego buciora atakuje swoim widokiem sąsiada z prawej lub lewej. To zresztą jedna z przyczyn trudnej do zrozumienia przez resztę świata nowojorskiej mody, w której każdy kolor jest w zasadzie dozwolony, ale tylko tak długo, jak będzie to kolor czarny.
Po prostu, przez te buty na siedzeniach, inaczej nie dałoby się tu podróżować komunikacją publiczną…
Reszta nagannych manier pasażerów nowojorskiego metra ma już naturę uniwersalną w tym sensie, że występują one na całym świecie. Infografiki przypominają bowiem , że w wagonach metra i autobusach nie należy konsumować hamburgerów ani nadrabiać zaległości w zabiegach kosmetycznych. Te uciążliwe dla innych pasażerów nawyki rzeczywiście są tutaj na porządku dziennym, a z wyjątkowo irytujących przyzwyczajeń pasażerów nowojorskich środków komunikacji na pierwszym miejscu wypada chyba wymienić robienie sobie w czasie jazdy manicure. Równie powszechny jest obyczaj jadania w metrze śniadania, lunchu i kolacji oraz układania fryzury i robienia pospiesznego makijażu.
Trudno jednak zakładać, że podobne zachowanie są całkowicie obce na przykład podróżującym metrem Londyńczykom. No, może z tym wyjątkiem, że zamiast hamburgerów z colą jedzą oni herbatniki, popijane earl greyem.
Paryżanie z kolei być może konsumują bagietki z czerwonym winem z gwinta. I pewnie nie wykonują też w wagonach zabiegów higienicznych, bo przecież Francuzka nie wyjdzie z domu bez manicure i pełnego makijażu.
Inne infografiki zachęcają do zdejmowania plecaka na czas podróży, do ustępowania miejsca bardziej potrzebującym, do trzymania bagażu przy sobie, do przesuwania się w głąb wagonu i do tego, żeby nie blokować drzwi i nie wsiadać przed wysiadającymi. W sumie – międzynarodowa klasyka.
Kampania MTA zwraca też uwagę na jeszcze jedno zjawisko, które dowodzi, że brak manier w środkach komunikacji publicznej to problem uniwersalny, przekraczający tak granice geograficzne, jak i kulturowe. Na „manspreading”, mianowicie.
Co to takiego? Otóż pod tym angielskim określeniem kryje się problem doskonale znany także pasażerom polskiej komunikacji zbiorowej, opisany zresztą ze szczegółami w ostatnim felietonie Sylwii Chutnik, bodaj w „Polityce”. Tym, poświęconym niejakiemu Rozkrakowi.
Któż to taki, ten Rozkrak? Otóż to Facet Który Podróżuje w Rozkroku, prezentując otoczeniu wszystkie walory tego, co ma między nogami. Jest to zatem Mężczyzna, który Rozkłada Nogi. Tak powstał manspreading. Czyli Męskie Rozkraczanie jako specyficzne zjawisko transportowo-kulturowe.
W Ameryce Rozkraka piętnuje się za jego brak manier z nieco innego niż w Polsce powodu, ponieważ za oceanem chodzi głównie o to, że siadając w rozkroku zajmuje się więcej miejsca niż normalnie, co ogranicza prawo innych współpasażerów do wolnej przestrzeni. Doskonale ilustruje to stosowna infografika, na której sąsiedzi Rozkraka tłoczą się na ławce jak sardynki w puszcze.
Ale jest w tym wszystkim również wątek genderowy, bo siedzenie w rozkroku w miejscu publicznym dawno już zostało zinterpretowane jako właściwe tylko dla mężczyzn zachowanie wyzywająco-agresywne. Antropologicznie rzecz ujmując, prezentacja przyrodzenia służy akcentowaniu „męskości” utożsamianej z przywilejami i władzą (doskonałym przykładem jest sposób siedzenia Putina), nawet jeśli chodzi zaledwie o przywilej zajmowania większej niż inni przestrzeni na ławce w metrze. Bo kto „prawdziwemu facetowi” zabroni?
Który z wymienionych wyżej powodów, funkcjonalny czy ideologiczny, był ważniejszy dla autorów kampanii MTA – trudno powiedzieć, ale faktem jest, że amerykański Rozkrak został potraktowany na czerwono, na równi z wagonowym Tancerzem na Rurze.
Ale na tym, czyli na uciążliwej dla reszty pasażerów obecności Rozkarka, podobieństwa między metrem nowojorskim i warszawskim szczęśliwie się kończą. Bo wprawdzie subway nad Wisłą ma (na razie) tylko dwie linie, ale za to jest znacznie czystszy, bardziej nowoczesny, tańszy, mniej zatłoczony i zdecydowanie ładniejszy, niż od swojego stuletniego już odpowiednika w Nowym Jorku.