
W czasach, kiedy w Warszawie na pierwszego maja zamiast pochodu jest majówka, a klasa robotnicza w dzień swojego święta nie protestuje, tylko grilluje, w Ameryce święto pracy obchodzi się… pracując. Dzieje się tak, ponieważ za oceanem prawdziwy Pierwszy Maja wypada na początku września. Labor Day, czyli Święto Pracy, w USA celebruje się w poniedziałek po pierwszym wrześniowym weekendzie.
REKLAMA
Pomimo różnicy w terminach, obchody Dnia Proletariatu wyglądają jednak podobnie, jak teraz nad Wisłą. Nikt niczego nie demonstruje na ulicach, a już zwłaszcza solidarności z szeroko pojętym światem pracy. Choćby dlatego, że wszyscy udają tu przed sobą i otoczeniem, że reprezentują – wyjątkowo skądinąd pojemną – klasę średnią. Labor Day jest wolny od pracy, w związku z czym, zamiast skandować antysystemowe hasła i wymachiwać szturmówkami w centrum miasta, Amerykanie korzystają z uroków długiego weekendu. Jeśli pogoda dopisuje, kto może, jedzie na plażę, bo Labor Day to oficjalny koniec lata. Jest to również ostatni dzień grillowania na świeżym powietrzu. Bo sezon na grilla trwa w Ameryce od połowy maja (a ściśle od Dnia Pamięci – Memorial Day), a kończy się właśnie w Święto Pracy.
Ale iw Stanach pierwszy maja nie jest dniem pozbawionym znaczenia. W amerykańskim kalendarzu figuruje on jako May Day, dzień… walki o prawa pracownicze i socjalne oraz solidarności z klasą robotnicza na całym świecie. Trudno, żeby było inaczej, skoro tradycja pierwszomajowych demonstracji robotniczych wywodzi się właśnie ze Stanów Zjednoczonych, z masowych protestów po krwawo stłumionych manifestacjach w Chicago i Nowym Jorku. Pomysłodawcą Robotniczego Święta był zaś – w 1880 roku – Matthew McGuire, przewodniczący Centrali Związków Zawodowych (CLU) na Manhattanie.
Ale iw Stanach pierwszy maja nie jest dniem pozbawionym znaczenia. W amerykańskim kalendarzu figuruje on jako May Day, dzień… walki o prawa pracownicze i socjalne oraz solidarności z klasą robotnicza na całym świecie. Trudno, żeby było inaczej, skoro tradycja pierwszomajowych demonstracji robotniczych wywodzi się właśnie ze Stanów Zjednoczonych, z masowych protestów po krwawo stłumionych manifestacjach w Chicago i Nowym Jorku. Pomysłodawcą Robotniczego Święta był zaś – w 1880 roku – Matthew McGuire, przewodniczący Centrali Związków Zawodowych (CLU) na Manhattanie.
W pierwszym „Pochodzie Pierwszomajowym”, który odbył się w Nowym Jorku we wrześniu 1882 roku przy Union Square, w miejscu, które do niemal dwóch stuleci pozostaje centrum wszelkich zbiorowych akcji „antysystemowych” w mieście, zgromadził się tłum liczący znacznie ponad 10 tys. demonstrantów.
Tyle tylko, że Amerykanie mają do swojej (i cudzej) historii stosunek mało zobowiązujący. W związku z tym protesty z okazji May Day – owszem – zorganizowano także i w tym roku, ale nawet jeśli zaliczyć do nich manifestację, która odbyła się pod hasłami sprzeciwu wobec „brutalności policji” w minioną środę, to w sumie w ubiegłym tygodniu na Union demonstrowało nie więcej niż dwa-trzy tysiące osób. A w piątek, w May Day, pod hasłami sprawiedliwości dla zabójców Eddy’ego Greya oraz obrony praw pracowniczych, występowało tam zaledwie około tysiąca manifestantów.
W Parku Zuccottiego na Dolnym Manhattanie, skąd miała wystartować demonstracja ruchu „Occupy Wall Street”, zebrała się jedynie niewielka grupka obrońców interesów „ 99 procent” społeczeństwa. Więcej demonstrantów zgromadziło się przy Foley Square i to stamtąd wyruszyła manifestacja w kierunku Placu Unii. Ale i w tym wypadku trudno mówić o sukcesie frekwencyjnym.
Na marne zainteresowanie May Day składa się wiele przyczyn, o których nie bez racji mówi się tu i pisze „złożone”. To nie figura retoryczna, ale skomplikowana amerykańska rzeczywistość, w której (jak wykazały wnikliwe badania socjologiczne) o poglądach zwyczajnych ludzi na temat, na przykład podatków, decydują nie tyle realia gospodarcze, ile ideologia. A zaraz potem psychologia.
Wszyscy tutaj wiedzą, że w ostatnich dekadach bardzo pogłębiło się w Stanach rozwarstwienie społeczne. Wszyscy czytali w prasie, że w ubiegłym roku fundusz nagród na Wall Street wzrósł o sto procent, i że była to kwota równa rocznemu wynagrodzeniu wszystkich amerykańskich pracowników federalnych na płacy minimalnej. Wszyscy wiedzą też, że reprezentują „99 procent” społeczeństwa, które ma się materialnie coraz gorzej, w przeciwieństwie do garstki bogacących się na potęgę multimiliarderów. I że „Amerykańskie Marzenie” to już od dawna tylko „marzenie”, bo dotychczasowe ścieżki awansu materialnego i społecznego dziś są już zamknięte, więc kto się urodził pucybutem, zapewne też i umrze jako fachowiec od konserwacji wyborów skórzanych.
Ale z drugiej strony na pytanie, czy należy podnieść podatki najwyżej zarabiającym, większość Amerykanów odpowiada twardo – „nie!”. Ale o powodach, w tym o źródłach amerykańskiej wiary w niewidzialne ręce wolnego rynku i protestanckim podejściu do idei „sprawiedliwości społecznej” innym razem, bo to temat na dłuższe opowiadanie.
Tak czy inaczej, przy aktualnym stanie zbiorowego stanu umysłu nie ma klimatu dla masowych protestów na tle ekonomicznym. Tegoroczne demonstracje z okazji May Day też odbyły się głównie się pod hasłami sprawiedliwości dla ofiar brutalności policji.
Skoro zaś wielusettysięczne protesty robotnicze to już w Stanach historia, to trudno się dziwić, że w naszych czasach w Nowym Jorku o prawdziwą solidarność najłatwiej… w muzeum.
Skoro zaś wielusettysięczne protesty robotnicze to już w Stanach historia, to trudno się dziwić, że w naszych czasach w Nowym Jorku o prawdziwą solidarność najłatwiej… w muzeum.
Toteż, kiedy pierwszego maja po południu tłumek demonstrantów bez skutku usiłował sparaliżować ruch uliczny w okolicy Union Square, w tym samym czasie na Piątej Alei w górze miasta z powodu masowego protestu doszło do czegoś, co dotąd nie zdarzyło się jeszcze w tamtej okolicy. Zmaknięto Guggenheim Museum.
Do wnętrza jednego z najsłynniejszych nowojorskich placówek wystawienniczych wtargnęła bowiem zorganizowana grupa manifestantów, złożona głównie ze studentów i pracowników New York University, która wykonała tam swoisty performance w starym dobrym stylu „Guerilla Girls” i innych alternatywnych grup artystycznych. Aktywiści wystąpili w ten sposób w obronie robotników wznoszących – w nieludzkich warunkach – nowy gmach oddziału „Guggenheima’ w Abu Dhabi.
W lobby, skąd bierze początek słynna spiralna klatka schodowa Wrighta, grupa rozłożyła transparent „Meet Workers’ Demands Now” (spełnijcie żądania pracowników teraz), a spod sklepienia zrzuciła deszcz ulotek, informujących o niewolniczej pracy robotników najemnych w Emiratach Arabskich.
Protest jak najbardziej spełniał więc kryteria manifestacji w związku z Międzynarodowym Świętem Pracy, chodziło w nim bowiem po pierwsze o prawa pracownicze, a po drugie o „internacjonalistyczną solidarność proletariatu”.
Dyrekcja nie wykazała się – niestety – właściwą postawą ideową i zamknęła muzeum, co z kolei wywołało protesty turystów, którzy demonstrując absolutny brak solidarności z robotnikami z Abu Dhabi jednocze dowiedli, że i tak stali w kolejce do „Guggenheima” całkiem bez sensu. Zdecydowanie nie docenili bowiem awangardowego performance’u, a przecież chcieli odwiedzić muzeum sztuki współczesnej…
O wiele większe zainteresowanie i zrozumienie dla idei Solidarności dało się zauważyć wśród gości innego sławnego muzeum Manhattanu – The Metropolitan. Może stało się tak ze względu na dość powszechną wśród zwiedzających świadomość, że autor zna temat z osobistego doświadczenia. Tak czy inaczej, dwa zawieszone w lobby, zrobione na tle Stoczni Gdańskiej z udziałem grupy mundurowych, zdjęcia Piotra Uklańskiego z cyklu „Solidarność”, od momentu otwarcia jego wystawy w lutym tego roku wzbudzały i wciąż wzbudzają wielkie zainteresowanie zwiedzających. Większość z nich bez trudu interpretuje też dzieło jako uniwersalną opowieść o naturalnym wygasaniu wszelkich idei jednoczących ludzi wokół ważnych celów, zwłaszcza jeśli zostaną one osiągnięte.
Tak więc, nawet oglądana z perspektywy nowojorskich muzeów, prawda o solidarności usprawiedliwia niejako aktualną praktykę obchodów Święta Pracy. Bo solidarność owszem, była. Były nawet ofiary. Ale dawno. Czasy się zmieniły. I teraz Labor Day Ameryka świętuje przy grillu. Całkiem, jak nad Wisłą.
