Taśmy rządzą! I to – okazuje się – nie tylko nad Wisłą. Swoją aferą taśmową od minionego czwartku żyje też Ameryka. Media są na razie ostrożne, ale za to Internet aż kipi od nieprzebierających w słowach, czy raczej epitetach, komentarzy.

REKLAMA
Wśród tych padających najczęściej „zbrodnia” walczy o lepsze z „barbarzyństwem”, a klimat emocjonalnych wpisów jest taki, że gdyby dzisiaj głosowano ustawę, której dotyczą „taśmy”, większość Amerykanów powiedziałaby pewnie: „zakazać!”. Najlepiej absolutnie. Bo skoro korzystają na tym głównie „sprzedajne kanalie”, które na domiar złego dla zysku jawnie naruszają obowiązujące prawo, to przecież „nikt normalny nie może tego dłużej popierać”.
Czyli czego? O co chodzi?
Chodzi otóż o nagranie zrobione ukradkiem, wykonane podczas starannie przygotowanej prowokacji, której nieświadomą niczego ofiarą padła doktor Deborah Nucatola, Senior Director of Medical Services (menedżer działu Usług Medycznych) w Planned Parenthood Federation of America (PPFA).
Jest to amerykański odpowiednik działającego niegdyś nad Wisłą Towarzystwa Planowania Rodziny, propagujący na wszelkie możliwe sposoby tak zwane „świadome rodzicielstwo” i skupiający pod swoim szyldem sieć klinik, w których dokonuje się aborcji.
Doktor Nucatola została sfilmowana przez ekipę z kalifornijskiego Center for Medical Progress, które to stowarzyszenie pod terminem „postęp” rozumie nie tyle postęp technologiczny, co moralny i dąży do wprowadzenia w Stanach całkowitego zakazu przerywania ciąży. Albo przynajmniej do znacznego ograniczenia dostępu do tej – wciąż kontrowersyjnej dla wielu Amerykanów – procedury.
Tymczasem aborcja w USA jest nie dość, że legalna i finansowana w ramach ubezpieczenia zdrowotnego, to jeszcze jest to – praktycznie – aborcja „na życzenie”. W konsekwencji wyroku Sądu Najwyższego w sprawie Roe przeciw Wade, od 1973 roku wszelkie próby ograniczenia kobiecie dostępu do tego zabiegu uważane są za sprzeczne z Konstytucją USA. Płód zaś nie jest osobą w rozumieniu XIV Poprawki do Ustawy Zasadniczej.
Nie znaczy to, oczywiście, że środowiska amerykańskich konserwatystów, w polityce reprezentowane przez Partię Republikańską, nie próbują tego zmienić.
Toteż Republikanie, tuż po tym, jak uzyskali większość w Kongresie, zgłosili i przegłosowali ustawę zakazującą finansowania zabiegów przerywania ciąży ze środków federalnych. Inna sprawa, że do tej pory nie weszła ona w życie. I pewnie w ogóle nie wejdzie.
Kolejny akt prawny zmierzający do zakazania aborcji płodu powyżej 20 tygodnia ciąży (z wyłączeniem przypadków zagrożenia życia i zdrowia matki oraz ciąży pochodzącej z przestępstwa) napotkał – niestety dla jego promotorów – opór w samej Partii Republikańskiej. Zaprotestowały przeciw niemu kongresmenki-centrystki. Wobec powyższego i w obawie przed zniechęceniem kobiet i młodszych roczników wyborców do GOP-u, projekt poszedł do szuflady.
Żeby do niego wrócić, potrzeba było dobrego pretekstu. Takiego, który wywoła powszechne oburzenie moralne.
I oto w ubiegły czwartek pretekst się znalazł, a właściwie został wykreowany przez ekipę prowokatorów reprezentujących ruch Pro-Life.
W Sieci pojawiły się dwie wersje taśm, ale karierę zrobiła w niej głównie ta pierwsza, która okazała się skróconą i sprawnie zmontowaną migawką z drugiej, niemal trzygodzinnej. Jest na niej relacja ze sfilmowanego ukradkiem spotkania z lunchu biznesowego, w tracie którego filmowcy-amatorzy udają przedstawicieli koncernu biomedycznego, poszukujących materiału do badań. Konkretnie chodzi o komórki macierzyste pozyskiwane z abortowanych płodów.
Widzowie widzą więc i słyszą, jak „przy ośmiorniczkach i winie” wysoko postawiona urzędniczka instytucji prowadzącej sieć klinik aborcyjnych omawia z domniemanymi wysłannikami Big Pharmy (tak nieprzychylnie mówi się i pisze w Stanach o wielkich koncernach medycznych) szczegóły transakcji, której przedmiotem są poszarpane na kawałki ciała nienarodzonych dzieci. Dyskusja o tym, jak usuwać płód żeby nie uszkodzić jego potrzebnych do badań organów odbywa się językiem – nazwijmy to – medycznym. Konkretnym i precyzyjnym, ale z pewnością nieprzeznaczonym dla uszu „cywili”. To po pierwsze. Po drugie, o mrożących krew w żyłach detalach rozmawia się w luźnej, niemal biesiadnej atmosferze. Po trzecie, kwestie dotyczące – było nie było – nienarodzonych istot, potencjalnie ludzkich, omawia się jak każdą inną transakcję handlową, rozmawiając między innymi także o cenie.
W świat poszedł – w związku z tym wszystkim – czytelny komunikat. Oto zdemoralizowani aborcjoniści z PPFA zmuszają (jeśli nie siłą, to przynajmniej moralnie) Amerykanki do aborcji głównie po to, żeby zarabiać na tym nielegalnie grube miliony. Bo handlu tego typu materiałem biologicznym zakazuje prawo.
Oto ich moralność! Oto ich troska o ochronę konstytucyjnych praw kobiet! Oto ich stosunek do człowieka (płodu, ale zawsze), uprzedmiotowionego i traktowanego jak zasób tkanek, na których można nieźle się obłowić!
W sensie etycznym w takiej ocenie materiału z wideo jest – w sumie – sporo racji. Bo cała ta dyskusja wydaje się, przynajmniej po pierwszym obejrzeniu taśmy – nie na miejscu.
Komentarze w Sieci nie pozostawiają w tej sprawie żadnych wątpliwości. Doktor Nucatola naraziła się straszliwie. Zwłaszcza – nomen omen – „nowym” (sensie nowo nawróconych) katolikom. Czy raczej „nowym” ewangelikom, bo to oni stoją za większością zgłaszanych przez Republikanów projektów antyaborcyjnych.
Ale triumfalizm autorów taśm i ich zwolenników okazał się chyba nieco przedwczesny. Podobnie zapowiedzi aktywistów Pro-Life, wieszczące koniec największego wroga „obrońców życia”, organizacji Planned Parenthood.
Bo po konfrontacji z kompletną wersją nagrania i wypowiedziach prawników jedyne, co nadal budzi głęboki niesmak to– całkiem podobnie jak w przypadku taśm znad Wisły – żenujący styl, w jakim prowadzona była ta szokująca konwersacja.
Pacjent jest – okazuje się – zaledwie pozycją w cenniku nie tylko nad Wisłą. Nad Rzeką Wschodnią też, tylko że bardziej. Bo procedury medyczne są tu wyceniane znacznie wyżej, niż w Starym Kraju.
Natomiast jeśli pominąć styl owej rozmowy, to zdaniem poproszonych o komentarz prawników, nie stanowi ona podstaw do postawienia jakichkolwiek zarzutów. Nie ma też mowy o naruszeniu prawa. Obrót materiałem biologicznym pomiędzy uprawnionymi instytucjami (a tak było w tym przypadku) jest zgodny z obowiązującymi przepisami. Zgodne z nimi są też opłaty za przechowywanie, przygotowanie i transport takich „preparatów tkankowych”.
A że szczegóły techniczne wykonywania aborcji są drastyczne. . . Cóż, to akurat wiadomo i bez taśm. Tym bardziej, że jak już była o tym mowa wyżej, w Stanach tego typu zabiegi przeprowadza się do ostatnich dni ciąży.
Autorzy taśm od początku liczyli więc nie tyle na skutki prawne, co na efekt moralny swojej projekcji. Oraz na to, że nielegalne nagranie wykonane w dobrej wierze niejako „uświęci środki”, budząc sumienia rodaków, choćby pod – jak tym razem – fałszywym pretekstem. Bo ostatecznie oskarżenie PPFA o nielegalny handel szczątkami płodów okazało się nieprawdziwe.
Jak to wszystko się skończy, w tej chwili trudno powiedzieć, ale mimo wszystko w tym momencie nie ma raczej w Stanach klimatu, do majstrowania przy ustawie aborcyjnej.
Z danych z ostatniego sondażu Gallupa w tej sprawie, prowadzonego w maju tego roku (6-10.05. 2015) wynika bowiem, że po raz pierwszy od ostatnich ośmiu lat przedstawiciele postawy Pro-Choice (za ustawą) wyraźnie przeważają nad zwolennikami ruchu Pro-Life (przeciw prawu do aborcji). Tych pierwszych jest 50 procent. Tych drugich 44.
Wydaje się więc, że krucjata moralna ruchu Za Życiem, która w ostatnich dekadach przechyliła szalę społecznego poparcia w kierunku ograniczeń w ustawie, teraz straciła na znaczeniu. Przynajmniej na razie.
Inna sprawa, że chyba już tak zostanie, i to pomimo zaangażowania aktywistów Pro-Life, którzy w walce o życie nienarodzonych nie wahają się sięgać po najbardziej nawet radykalne środki. Jak bardzo radykalne?
Jeszcze niedawno „obrońcy życia” strzelali do aborcjonistów z broni ostrej. Ostatnią ofiarą był – zdaje się – George Tiller, lekarz z Kasnas, zamordowany w maju 2009 roku. Teraz celują „tylko” z obiektywów.
Ale „taśmy nieprawdy” chyba niewiele pomogą.
Problem w tym, że pomimo pełnej dostępności, liczba tradycyjnych aborcji w Stanach dramatycznie. . .spada. Według danych Guttmacher Institute już w roku 2011 takich zabiegów było mniej, niż w latach siedemdziesiątych. Ta epokowa zmiana zaszła – zdaniem fachowców – zupełnie niezależnie od protestów prowadzonych przez ruchy antyaborcjonistów. Bowiem żadna z przeforsowanych przez nich do tej pory poprawek do ustawy aborcyjnej jeszcze nie weszła w życie, albo też nie obowiązuje na tyle długo, żeby mogła wywrzeć rezultaty zauważalne statystycznie.
Choć środowiska związane z ruchem Pro-Life nie chcą uznać tych danych, a już zwłaszcza ich oficjalnej interpretacji, spektakularny spadek liczby aborcji Ameryka zawdzięcza więc przede wszystkim rozwojowi medycyny, oferującej coraz skuteczniejsze metody planowania potomstwa. Drugim czynnikiem tego niebywałego postępu moralnego jest upowszechnienie się tak zwanej „aborcji farmakologicznej”, a więc przeciwdziałanie zapłodnieniu pigułkami, zanim dojdzie do implantacji embrionu i rozwoju ciąży. Trzecim czynnikiem jest zaś polityka społeczna, kładąca nacisk na wczesną edukację seksualną i pełną dostępność (w tym także finansową) antykoncepcji.
Jak wynika z amerykańskich doświadczeń, najskuteczniejszym narzędziem walki z aborcją i najlepszą metodą ochrony życia od poczęcia nie są więc taśmy wideo, choć skandal po czwartkowej premierze nagrania w sieci wybuchł spektakularnie.
No, chyba że chodzi o taśmy propagujące wiedzę na temat seksualności i metod skutecznej antykoncepcji.