Nic dziwnego, że Nowy Jork jest taki brudny – narzekają turyści odwiedzający Nowy Jork. Przecież tu w ogóle nie ma koszy na śmieci! I rzeczywiście. Koszy na Manhattanie jak na lekarstwo.
Długo podejrzewano, że to przez burmistrza Bloomberga, który oszczędzał na wszystkim.
Ale po wczorajszym wybuchu na Chelsea już – zdaje się – wiadomo, dlaczego Nowy Jork jest najbardziej zaśmieconym miastem cywilizowanego świata. I dlaczego w gentryfikowanych (tak się tu nazywa gruntowaną modernizację) okolicach pojemniki na śmieci owszem, są, ale tylko takie okrągłym otworem na puszkę, lub wąską szczeliną na stare gazety.
Otóż w tradycyjnym koszu z metalowej siatki, pojemnym i wypełnionym czarnym, nieprzemakalnym worem z plastiku, spokojnie zmieścić się może…. bomba. Zwłaszcza taka domowej roboty. Jak ta, którą wczoraj wieczorem znaleziono, gotową do odpalenia, właśnie w starego typu koszu przy 27. Ulicy. Wcześniej inny ładunek ranił – wybuchając – 29 osób. I też był – prawdopodobnie – zagrzebany w śmiechach. Na szczęście tym razem nikt nie zginął.
O tym, że zwykły kosz na odpadki może stanowić potencjalne zagrożenie dla życia, wiadomo od dawna. A przynajmniej od zamachu w Bostonie. Nie ma lepszego miejsca na podłożenie ładunku domowej roboty, bo kosze stoją przecież na skraju ruchliwych ulic i chodników, wypełnionych tłumami przechodniów. Profesjonalista da sobie radę i bez kosza, oczywiście, ale ambicje zawodowych morderców bywają zwykle większe, niż ranienie kilkunastu przypadkowych osób. Tak więc – nowojorczycy kilka lat temu stanęli przed dylematem: czystość albo bezpieczeństwo. Postawili na bezpieczeństwo, ale nie w tym sensie, żeby Nowy Jork miał już na stałe przypominać Kalkutę. Po prostu zabrali się za modernizację pojemników na śmieci. Ale to trwa, i jeszcze potrwa dobrą chwilę.
Bo do tych nowego typu nie da się wcisnąć szybkowaru wypełnionego gwoździami.
W tej chwili wiadomo jeszcze, kto odpowiada za „ zamierzone działanie”, jakim było podłożenie ładunku na Chelsea. Wiadomo za to, że stoi za tym ktoś dobrze znający miasto i obyczaje nowojorczyków.
Chelsea, a zwłaszcza miejsce gdzie doszło do wybuchu, to w piątkowe wieczory jedna z najtłumniej odwiedzanych okolic Manhattanu. Pełno tu klubów i barów, nieopodal działa najpopularniejszy w mieście food court – Chelsea Market, który działa tuż przy ulubionym przez nowojorczyków i turystów parku High Line, w letnie, ciepłe wieczory bijącym rekordy frekwencji. Od dwóch lat nieopodal Marketu i parku na estakadzie działa też – przeniesione tutaj z Midtown – Whitney Museum. W piątkowe wieczory muzeum oferuje bilety za dolara, więc odwiedzają je prawdziwe tłumy. Whitney jest w tym dniu czynne do dziesiątej, więc pół godziny wcześniej zaczynają je opuszczać liczni zwiedzający, którzy kierują się w stronę najbliższej stacji metra na 14 Ulicy i 7 Alei.
Trzeba trafu , albo raczej rozmyślnego działania, żeby waśnie tam umieścić ładunek wybuchowy i detonować go mniej więcej na kwadrans przed dziesiątą.
Ktoś wyraźnie ma zastrzeżenia do sposobu życia nowojorczyków, a w szczególności do amerykańskiej sztuki współczesnej.
Nie wypada robić sobie żartów z cierpienia poszkodowanych ani lekceważyć zagrożenia terroryzmem, ale w innych okolicznościach można by podejrzewać, że zamachowiec zaprotestował w ten sposób przeciw amerykańskiej awangardzie. W tym przypadku nie był to jednak raczej manifest artystyczny sfrustrowanego wielbiciela realizmu. No a poza tym wielbiciele Kossaka przeważnie nie podkładają bomb w koszach na śmieci.
Kto stoi za zamachem, na razie nie wie nawet policja, więc zdecydowanie za wcześnie na tego typu spekulacje, choć – oczywiście – mniej więcej wiadomo, kto używa podobnych „argumentów”, i w jakiej czyni to sprawie.
Pewnie i tym razem okaże się, że za zamachem stoi jakiś zdegustowany liberalizmem i lewactwem fundamentalista, który uzasadniając swoją zbrodnię poda pierwszy z brzegu wygodny pretekst, jaki przyjdzie mu akurat do głowy. Na przykład wypowiedzi Donalda Trumpa na temat islamu. Choć na tym etapie nie można wykluczyć, że ładunki podłożył nienawistnik reprezentujący zupełnie inną opcję światopoglądową.
Mniejsza o motyw, bo podobni „bojownicy tego czy owego” zawsze mają przecież dla swoich czynów jakiej uzasadnienie ideowe, i czegokolwiek nie powiemy czy nie zrobimy, i tak w końcu znajdą powód, żeby strzelić do kogoś zza węgła albo podłożyć ładunek wybuchowy.
Nowojorczycy to wiedzą, więc robią to, co można zrobić w tej sytuacji. Ograniczają możliwość zamachów. Więc – tymczasowo – znowu zmniejszy się teraz w mieście liczba koszy na śmieci.