Miałem pisać o grach. Ale raz zrobię wyjątek. Bardzo rzadko w mediach głównego nurtu można przeczytać artykuły/obejrzeć materiały poświęcone niepełnosprawnym. Dlatego bardzo ucieszyłem się, gdy zobaczyłem wczoraj na naTemat.pl tekst poświęcony takim osobom. I to nawet, jeśli został on napisany przy okazji trwających Igrzysk Olimpijskich. Sam jestem niepełnosprawnym, dlatego postanowiłem dzisiaj dodać coś od siebie.
Przyroda, ekologia i kuchnia vs informacje i komentarze o najnowszych grach czyli wybuchowa mieszanka w wydaniu braci Bickich
Od urodzenia cierpię na wrodzoną łamliwość kości (www.osteogeneza.pl) – chorobę, która, jak mówi sama nazwa, powoduje, że z kości „ucieka” wapń i są one znacznie bardziej narażone na złamania niż u „normalnego” człowieka. Istnieją różne postaci choroby, a moje nie pozwala mi chodzić, co oznacza, że od początku mego skromnego żywota jeżdżę na wózku.
W trakcie 22 lat dużo przeszedłem i spędziłem sporo czasu w szpitalach – ale nie o tym chcę pisać. Wiele osób w naszym społeczeństwie wciąż często podziela stereotyp, według którego, jeśli ktoś jest niepełnosprawnym, to powinien siedzieć w tzw. czterech ścianach. Widać to zwłaszcza w małych miejscowościach i wsiach – osoby cierpiące na jakąś przypadłość są spychane na margines społeczny, niekiedy przez własną rodzinę, która nie chce pokazywać się z niepełnosprawnym krewnym.
Tymczasem ludzie niepełnosprawni to są zwyczajni i normalni. Że jeżdżą na wózku? I co z tego? Mają – czy też inaczej: mamy – takie same potrzeby, jak zdrowe osoby. Kilka dni temu wróciłem z kolejnego dwutygodniowego turnusu rehabilitacyjno-wypoczynkowego dla osób z wrodzoną łamliwością kości, który organizowany jest każdego roku latem. Właśnie na takich zjazdach widać, że pomiędzy osobami zdrowymi, a chorymi nie ma większych różnic. Tam każdy jest równy.
Turnusy, na które jeżdżę, to nie tylko okazja do jakże ważnej w przypadku wrodzonej łamliwości kości rehabilitacji, która odgrywa istotną rolę. Po wysiłku przychodzi czas na odpoczynek – dzieci cieszą się (w przypadku chodzących) ganiają. A dorośli? Bawią, rozmawiają, a czasem – gdy mają na to ochotę – wypiją jedno piwo czy dwa. Robią to samo, co tzw. „zdrowi”. Osoby z zewnątrz, które mają okazję zobaczyć, jak wygląda życie na podobnym turnusie często przecierają oczy ze zdumienia. Bo jak to tak – „chory, a bawi się niczym człowiek?” Ano tak.
inna sprawa, że na wakacyjnych zjazdach panuje naprawdę świetny klimat – zarówno na rehabilitacji, jak i w czasie wolnym. Niemal w każdej miejscowości, do której się udajemy, nasza grupa jest chwalona za to, iż jest tak zgrana. Ale nie ma w tym nic dziwnego – tego typu turnusy to okazja do spotkania z dawno niewidzianymi przyjaciółmi i nawiązania nowych kontaktów. Każdy, kto choć raz uda się na tego typu wakacje, deklaruje, że za rok wraca. Coś musi w tym więc być, prawda?
Niepełnosprawność jest więc niczym złym. Człowiek może żyć normalnie, ale tylko jeśli tego chce. W końcu niepełnosprawny nie różni się zbytnio od zdrowego. Oboje mają głowę, mózg, oczy, pragnienia i potrzeby. Nie należy więc bać się osób niepełnosprawnych – oni nie gryzą. Owszem, czasem trzeba uważać i mieć świadomość, że chory towarzysz ma pewne ograniczenia fizyczne (np. ja, jak i znajomi z wrodzoną łamliwością kości omijamy zatłoczone imprezy, gdzie jeden będący pod wpływem tancerz mógłby wpaść na mnie i niechcący przyprawić mnie o złamanie). Warto jednak nawiązywać kontakty z niepełnosprawnymi. Bo duszę mają takie same, jak ty, czytelniku.