Usiadłem na krześle w przyklasztornej plebanii. Przyszedłem tu na rozmowę, do
spowiedzi. Prosty kształt mebla nie zachęcał, by się gościć i rozsiadać. Zacząłem
więc od razu.
Catholic Voices Polska - nowocześnie i odważnie o wierze i nauce katolickiej www.catholicvoices.pl
— Zastanawiałem się ostatnio nad różnicą pomiędzy jałmużną a filantropią.
To, co widziałem przed sobą, to przede wszystkim broda. Gdy prześwietlały ją
pojedyncze promienie słońca, przypominała gęste nitki babiego lata. Nie przycinał
nawet wąsów. Gdy mówił, co kilka zdań przerywał i rozsuwał je palcami: kciukiem i
wskazującym, jak firanki. Podnosił rękę i wtedy było widać wytarte łokcie mnisiego
habitu. Sprane, wyblakłe, ale czyste. Robiło wrażenie, bo pewnie ze względu na
rozmiar rękawów, wycierały wszystkie kurze w tym klasztornym pomieszczeniu.
— Filantropia jest wtedy, gdy daję coś komuś z tego, co mi zbywa. Na przykład
mam sporo pieniędzy więc zakładam fundację i pomagam. — Firanki z wąsów się
rozsunęły, ale cisza trwała. Ciągnąłem więc — No a jałmużna wtedy, gdy nie mam za
dużo, ale się dzielę tym, co mam.
— Mój tata opowiedział mi kiedyś taką historię. — Mnich odezwał się wreszcie.
— Wielki Post jest jak cukierki… — Słyszałem już kilka historii o ojcu, więc miałem
wrażenie, jakby mówił o kimś, kogo poznałem osobiście.
Mój znajomy zwykle wyrażał się z wielkim sceptycyzmem o sprawach
uniwersalnych, z wielkim zaś szacunkiem o rzeczach konkretnych. Wydawało mi się,
że ta skłonność wzięła się u niego bądź z natury brytyjskiej, bądź z natury
franciszkańskiej. Ale tego dnia nie miałem dość sił, żeby stawić czoło dyspucie
teologicznej, tak więc skuliłem się w wyznaczonym mi miejscu i słuchałem.
Moje doświadczenia z postem zaczęły się kilka lat temu. W cieniu tego Wielkiego
dorastałem, więc pamiętam go również z dzieciństwa. Był jak ogromna, zardzewiała
latarnia morska. Wszyscy wiedzą, do czego służą, ale już niewielu z nich korzysta.
Od niedawna wiem jednak, że jest to jedno ze skuteczniejszych narzędzi w rozwoju
osobistym. Również w tym duchowym, choć nie tylko.
Mam za sobą okres intensywnego biegania. Im dalej się wypuszczałem, tym
więcej mnie to kosztowało, ale też bardziej smakowałem zwycięstwo. Najbardziej,
gdy pokonałem siebie na dystansie 110 km. By tam dotrzeć, przez kilka lat
rezygnowałem z mnóstwa innych przyjemności, okazji, spotkań. Odmawiałem sobie,
by otrzymać tylko jedno, ale o wartości wielokrotnie większej i trwalszej niż chwilowe,
codzienne, a tym samym ulotne, przyjemności. Zmysły mają tę właściwość, że
przywykają do bodźców. Lubimy smak kawy, ale najwięcej radości sprawia nam
pierwszy łyk. Spotkanie długo niewidzianej osoby zabiera nam oddech, ale tylko w
pierwszych minutach. Potem już ta obecność powszednieje, aż do chwili, w której
zaczynamy się tolerować i poddawać konwenansom. Radość współobecności
przywróci rozstanie, tęsknota, brak i nieobecność.
Gdy wbiegłem późnym popołudniem na metę ultramaratonu, ściskając moją żonę
i dziecko, czułem się, jakbym ściskał cały świat. Wtedy byłem pewien, że dzięki tym
dziewiętnastu godzinom walki z ograniczeniami, mogę wszystko. Widziałem przed
sobą kolejne zwycięstwa. Ważniejsze jednak działo się w sercu. Kiełkowała myśl,
potem przekonanie, że jestem kimś więcej niż tylko krwią i kością. Rósł we mnie
duch. Piękniał, bo panowałem nad ciałem.
Każde zwycięstwo nad sobą uskrzydla nas do działania. Wystarczy wygrać w
jednym, by znaleźć w sobie siły i motywację do pracy nad drugim. Zawsze też mamy
wybór. Możemy się poddawać przypadkowi i wtedy, pod wypływem okoliczności
bardziej lub mniej od nas zależnych, próbować poskładać swoją karierę, swój rozwój
wewnętrzny, swoją duchowość. Możemy też świadomie wykorzystywać okresy
wstrzemięźliwości i intensywnej pracy, by zmierzać do wyznaczonego celu.
Korzystać z narzędzi postu, które ludzie odkryli już setki lat temu.
Mnich ponownie rozsunął firanki z wąsów, ale tym razem już tylko słuchałem.
— Wyobraź sobie, że ktoś postanowił, że w Wielkim Poście nie będzie jadł
słodyczy. Odmówi sobie słodkiego. Zamiast je zjadać, będzie odkładał do wielkiego
słoja. Po czterdziestu dniach… ponieważ ten ktoś bardzo lubił słodycze… uzbiera się
ich w tym słoju aż po brzegi. — Zrobił chwilę przerwy i spojrzał w okno — I teraz gdy
skończy się ten post, to może je wszystkie zjeść. No bo post się skończył. Może też
je wszystkie wyciągnąć, spakować do torebki i rozdać dzieciom. Tym, których na te
cukierki nie stać. Te cukierki już nie są jego, ale są tych dzieci.
Od tamtej rozmowy, którą odbyłem kilka lat temu, wszystko, co mam dzięki
postowi, rozdaję innym. Mojej żonie, dzieciom, najbliższym. Dzielę mój czas,
umiejętności, doświadczenie. Bo nie są już moje.