Beata Szydło to nasza „królowa serc”, tak jak Diana. Może wizualnie się różniły, ale istota jest ta sama. Czuły się obco na salonach, lubiły kontakt z prostymi ludźmi, chętnie się stroiły. Tych podobieństw pewnie jest więcej. Różnica polega na tym, że nasza królowa była królową powiatów. Lekka tusza (co zbliża nas do siebie), tandetne broszki, które ładnie przecież wyglądają, ale zawsze podejrzewamy, że to jakaś podróbka (kto z nas nie kupił markowej podróby), czyni ją nam bliską. Nawet jej garsonki à la Merkel wydawały się nam co najwyżej wypożyczone (na pewno ta żółta). Kobieta z ludu i dla ludu.
Jej następca, elegancik Mateusz Morawiecki, to człowiek od Tuska (doradca, historyk), nagrywany wśród przyjaciół u „Sowy”, kształcony za granicą, bankster jak Ryszard-nowoczesny. Gdy on mówi, że dał nam 500 plus, to wiemy, że rzucił jałmużnę. A gdy to samo mówiła Pani Beata wiedzieliśmy, że daje z troski o nasz ciężki los i dzieci.
Mateusz Morawiecki jawi się jako człowiek elit, który doszedł do władzy nie w uczciwej walce, tylko jakąś niezrozumiałą intrygą. Taki Harry Potter, tylko zamiast różdżki ma wskaźnik do prezentacji multimedialnych. Kogo on reprezentuje? Jakieś ciemne siły czarodziejów z Nowogrodzkiej. To magik, który na jarmarku nas bawi, zadziwia, intryguje, ale kiedy show się kończy myślimy, co dzisiaj będzie na obiad. Jego czary działają bardzo krótko. Ale przekaz jest mocny: praca jest dla frajerów, przecież pieniądze można rozmnożyć (bankierzy to potrafią) i rozdać (po to jest budżet). Świat codzienności reprezentowała była Pani Premier, a jej hasło trafiało do ludzi: „Wystarczy nie kraść!”. Ale jak już nie ma złodziei VAT-u (siedzą, albo będą siedzieć), to może czas na czary i pomnażanie pieniędzy (Pinokio w to uwierzył, czemu my mamy nie wierzyć?).
Ta bardzo subiektywna charakterystyka ma ilustrować poważniejsze zjawisko. W świecie polityki odczucia estetyczne, które przekładają się na emocje, mają większe znaczenie niż argumenty racjonalne. W sytuacji partii politycznej oznacza to, albo wiatr emocji, który będzie ją niósł do zwycięstwa, albo flautę, która doprowadzi do totalnej porażki. Nie ma tu znaczenia, czy gospodarka będzie się rozwijała w 5 czy 10 procent rocznie. Liczą się tylko emocje.
W czasach końcówki komuny w sejmie opowiadano dowcip. Generał Jaruzelski, który obiecywał kolejne etapy reformy podnoszące jakość życia społeczeństwa, aby zadziwić lud, zaczął spacerować po Wiśle. Oto przywódca narodu idzie po wodzie! Zgromadzona na brzegu gawiedź, widząc to przedziwne zjawisko krótko skomentowała: „O patrzcie! Nawet pływać nie umie!”. Czy historia się nie powtórzy i ludowi czary wydadzą się tylko śmieszne?
Prowincja jest potrzebna do wygrania wyborów, ale nikt nie lubi prowincjuszy, jak już znalazł się w Warszawie. Z drugiej strony prowincjusze przecież mogą być dumni z Pana Mateusza, że taki elegancik jest od nas - z awansu społecznego. Tylko czy uwierzą, że on rzeczywiście jest z ludu: je schabowego, kupuje w Biedronce, słucha disco polo, bierze chwilówki, jeździ nad polskie morze, chodzi na sumę i nie siedzi w ławce, ma samochód na gaz i dodatkowo z hakiem holowniczym, mieszka w bloku, dzieci chodzą do szkoły publicznej, a może są już w zawodówce, a któreś pójdzie do seminarium, albo na pedagogikę, itd. Fakty nie mają tu znaczenia, liczy się tylko wizerunek, a w zasadzie nasze jego wyobrażenie. Czy będzie to czas Harry Pottera, a może już wyszedł on z mody? Na razie prowincja w żałobie, elity w konsternacji, TV PiS zakupiło prawo autorskie do opowieści o czarodzieju i już emituje jego cudowne przygody zachwycając się mocą oddziaływania na rzeczywistość. Czy czar pryśnie?