To jedna z najbardziej wstrząsających i wzruszających historii, jakie wydarzyły się w ostatnich miesiącach w Polsce. Program TVN "Uwaga" dwa razy zajął się sprawą 13-letniego Pawła Reka z Rybnika.
Sprawa ta długo jeszcze będzie rozpalała do czerwoności opinię publiczną w całym kraju, głownie z powodu postawy lekarza karetki pogotowia i oświadczenia jego zwierzchnika. Konsekwencją feralnych wydarzeń z tamtego dnia, jest ciężki stan chłopca, który nie wiadomo, czy kiedykolwiek wróci do pełnej sprawności.
Dziecko udaje nieprzytomnego
Mama 13-letniego Pawła płakała i błagała lekarza pogotowia ratunkowego o pomoc dla swojego syna. Karetka wzywana była trzy razy. Raz odmówiono przyjazdu ambulansu, a następnie dwa razy przyjechał ten sam zespół ratownictwa medycznego. Jak się dowiadujemy, matkę nazwano panikarą, co słyszeli i potwierdzają świadkowie. To nie wszystko. O chłopcu w dokumentach lekarz napisał, że ten symuluje i udaje nieprzytomnego.
Uznał tak mimo iż wiedział, że dziecko odkąd skończyło roczek, ma zastawkę Pudentza w głowie (cierpiał na wodogłowie) i ta mogła się zepsuć, zagrażając jego życiu.
Chłopiec w tym czasie umierał. Dziś jest w ciężkim stanie. 13-latka uratowała natychmiastowa reakcja lekarzy w rybnickim szpitalu, którzy zorientowali się, że trzeba niezwłocznie wezwać helikopter. Ekspresowo przetransportowano pacjenta śmigłowcem do Katowic, gdzie w ciągu 10 minut trafił na stół operacyjny.
Potrzebne C-EYE
Obecnie Paweł potrzebuje ogromnych środków finansowych na rehabilitację, ale przede wszystkim 25 tys. zł na C-EYE. Komputerowe oko, dzięki któremu będzie mógł porozumiewać się z rodzicami i dochodzić do zdrowia. Na razie nie ma z nim kontaktu. Jest uwięziony we własnym ciele. Mózg został zniszczony i zalany przez płyn rdzeniowo-mózgowy. Trzeba zrobić wszystko, żeby niezniszczona półkula przejęła funkcje tej uszkodzonej. To długie miesiące, albo i lata kosztownej rehabilitacji. Uruchomiona została zbiórka na portalu pomagam.pl – kliknij tutaj
Płakałem przed telewizorem tak jak wielu Polaków, którzy z trudem obejrzeli szokujący materiał TVN "Uwaga". Łzy cisnęły się do oczu z bezradności i ze złości. Ścisk w żołądku jest tym większy, gdyż jak się okazuje lekarz, który uznał, że dziecko symuluje, nadal pracuje w pogotowiu.
Jego szef, Artur Borowicz – dyrektor Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach, murem stanął za swoim pracownikiem. Wydał kuriozalne oświadczenie, w którym twierdzi, że to doświadczony medyk i potrafi odróżnić, czy ktoś udaje nieprzytomnego, czy nie. Naprawdę panie dyrektorze? Warto nadmienić, że pan dyrektor także jest lekarzem.
Tak brzmi treść oficjalnego oświadczenia WPR w Katowicach.
„Rodzice dziecka mają prawo do własnej oceny. My również mamy takie prawo, ale na razie nie wdajemy się w szczegóły, gdyż analizujemy wszystkie fakty dotyczące tego zdarzenia.
Do chłopca przyjechał zespół specjalistyczny kierowany przez doświadczonego lekarza anestezjologa. I to on w takich sytuacjach decyduje o tym, czy pacjenta trzeba przewieźć na szpitalny oddział ratunkowy, czy też nie ma takiej potrzeby. To doświadczony lekarz, który potrafi odróżnić, czy ktoś jest nieprzytomny, czy półprzytomny, czy też symuluje. Za wystawioną diagnozę bierze odpowiedzialność. Musimy uzbroić się w cierpliwość i poczekać, aż stwierdzone zostanie, czy była to słuszna, czy też błędna decyzja”.
Młody lekarz
Takie stanowisko Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego zaskakuje, nie tylko w kontekście wydarzeń i tego co w/w lekarz napisał w karcie informacyjnej, że 13-latek "udaje nieprzytomnego", ale udało się dotrzeć do informacji, że, człowiek ten uprawnienia do wykonywania swojego zawodu posiada dopiero od 1 października 2012 roku. To zaledwie 6 lat. Czyli jest młodym lekarzem. W internecie nie ma na jego temat żadnych opinii pacjentów, co w dzisiejszych czasach jest co najmniej dziwne. Prowadzi wprawdzie własną praktykę lekarską zarejestrowaną w Siedliskach koło Kuźni Raciborskiej, ale praktyka ta zarejestrowana jest dopiero od trzech lat. Brak numeru telefonu, brak możliwości umówienia na wizytę przez internet.
Jak te fakty mają się do słów dyrektora Artura Borowicza, że lekarz ten jest doświadczony? Czy dyrektor Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach sądził, że dziennikarze nie przeprowadzą własnych śledztw i nie sprawdzą jak wygląda rzeczywistość? Zanim wyda się oświadczenie w tak głośnej i szokującej sprawie, warto jednak dogłębnie przeanalizować fakty. Analiza tychże przeciętnemu internaucie zajmuje kilkanaście minut.
To nie wszystko. Historia byłaby komiczna, gdyby nie była tak tragiczna. Otóż wiosną tego roku lekarz ten wziął udział w serialu TVP pt. "Młodzi lekarze", jako jeden z...młodych lekarzy. Dyrektor o tym nie wiedział?
WPR informuje, że ich pracownik jest anestezjologiem. Na pieczątce, której używa lekarz i którą odcisnął w karcie informacyjnej, nie ma takiej informacji. Jest napisane tylko "lekarz". Bez słowa "specjalista anestezjolog". Od kiedy więc jest anestezjologiem? Jeżeli lekarzem jest od 6 lat, jak informuje Naczelna Izba Lekarska, a specjalizacja z anestezjologii i intensywnej terapii trwa kolejnych 6 lat, to anestezjologiem jest dopiero od tego roku? Nie zdążył nawet wymienić pieczątki? Czy to jest owo "doświadczenie", o którym wspomina dyrektor Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach?
Sprawę powinna badać nie tylko prokuratura i instytucje do tego powołane, ale w tej sytuacji dobrze byłoby, żeby zainteresował się nią również sam Minister Zdrowia i być może Prokurator Generalny.
W sprawie 13-latka jest jeszcze kilka niejasnych i ciekawych wątków, które bada gliwicka prokuratura.
Historia od początku budzi wątpliwości
Paweł bardzo źle się poczuł w autobusie po wycieczce szkolnej. Po powrocie nauczycielka zamiast wezwać karetkę, odesłała chłopca do domu razem z jego kolegą.
Rodzice chłopca twierdzą, że dawali w szkole zaświadczenie od lekarza, o tym, że ich syn jest chory i musi siedzieć w pierwszej ławce w klasie, bo siedział z tyłu. To kwestie bezpieczeństwa, gdyby coś mu się działo. Zaświadczenie wklejone było w dzienniku. Koledzy ze szkoły potwierdzają taką wersję zdarzeń. Po wycieczce szkolnej kolega Pawła szedł z nim do domu, ale Paweł nie był w stanie iść dalej. Wymiotował krwią na chodniku.
Nikt z przechodniów nie udzielił mu pomocy. Z minuty na minutę słabnął, więc obaj usiedli na najbliższej ławce. Przyjaciele Pawła, Kacper Mazurek i Bartek Liszka, zachowali się wyjątkowo przytomnie i odpowiedzialnie. Bartek zadzwonił po karetkę, przedstawił się dyspozytorowi i poinformował go, że jego przyjaciel wymiotuje i potrzebuje pomocy. Mówi, że dyspozytor odmówił przyjazdu karetki, powiedział, że ma sobie nie robić żartów, bo pewnie wziął dopalacze. Dyspozytor się rozłączył.
Wymiotującego 13-latka zauważyła przechodząca obok pracownica sprzątająca pobliski komisariat policji w Rybniku-Boguszowicach. Pobiegła po policjanta i poinformowała o tym, iż na ławce siedzi dziecko, które potrzebuje szybkiej pomocy. Policjant podszedł do chłopca, wezwał od razu karetkę. W tym czasie ktoś zaalarmował już mamę Pawła, Lucynę Rek.
Pogotowie przyjechało. Lekarz pogotowia zbadał Pawła w ambulansie. Został jednocześnie poinformowany przez mamę Pawła, że ten ma w głowie zastawkę i mogła się zsunąć, a wtedy liczy się każda minuta, bo trzeba szybko operować. Dał dziecku tylko zastrzyk przeciwwymiotny i stwierdził, że nic mu nie jest. Zalecił matce, by zabrała syna do domu.
"Mama chłopca jest panikarą, która histeryzuje"
Jak potwierdzają świadkowie i mówi sama Lucyna Rek, nazwano ją panikarą, histeryczką. Odesłana poszła więc z synem do domu. Po przyjściu do domu Paweł, wciąż słaby, położył się spać. Po godzinie do mieszkania wrócił tata Pawła, Marcin Rek. Próbował dobudzić syna, ale nie było już z nim kontaktu. Wezwał natychmiast pogotowie i tutaj sprawa robi się ciekawa, bo przyjechał ponownie ten sam lekarz, a jak już wiadomo z dokumentu, który własnoręcznie podpisał, mimo drugiej już wizyty, uznał, że dziecko udaje nieprzytomnego.
Trudno w to wszystko uwierzyć.
Chłopiec na chwilę się przebudził, majaczył, był spowolniony. Pod naciskiem rodziców, lekarz zabrał chłopca do szpitala, ale zamiast na noszach i w trybie nagłym, Pawła z czwartego piętra sprowadzała pieszo jego mama.
Karetka bez sygnału i w korkach
Jakby tego było mało, karetka nie włączyła sygnału i stała w korkach. Tak działają doświadczeni anestezjolodzy? To pytanie warto raz jeszcze zadać dyrekcji Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach.
Nikt nie powinien wydawać wyroków, przed wyrokami sądów, ale w przypadku tak oczywistych i kontrowersyjnych wydarzeń, nasuwa się pytanie, czy zawieszenie pracownika na czas wyjaśnienia sprawy, albo przymusowy urlop, nie byłyby mądrym posunięciem? Tym bardziej, że chodzi o bezpieczeństwo pacjentów.
Jak widać nie dla wszystkich karta informacyjna, którą podpisał wspomniany lekarz, jest wystarczająco mocnym argumentem. Jeśli nie jest nim także to, że nie włączył on sygnałów w karetce, co jest kompletnie niezrozumiałe i nie jest też tym argumentem to, że Prokuratura Okręgowa w Gliwicach przejęła do dalszego prowadzenia dochodzenie w sprawie narażenia 13-letniego Pawła na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty zdrowia lub życia przez m.in. lekarza pogotowia ratunkowego, to co ma nim być?
Błędy mogą zdarzyć się każdemu. Niemniej życie Pawła i jego rodziny zostało wywrócone do góry nogami. Przyszłość tego dziecka jest obecnie zrujnowana. Skoro przez dwa miesiące od zdarzenia dyrektor katowickiego WPR, nikt z jego pracowników, ani tym bardziej sam lekarz pogotowia nie pojawili się u dziecka na oddziale, nie kontaktowali się z rodzicami, nie zapytali jak mogą im pomóc? I jak mówi ojciec chłopca, nikt ich nie przeprosił, to co można powiedzieć o takim dyrektorze i jego "doświadczonym" lekarzu?
Opinię zostawiam czytelnikom.
Trwa zbiórka
Dziś jedyne co można zrobić, to próbować naprawić to, co zostało w tak haniebny sposób zrujnowane przez niektórych dorosłych. Przechodnie nie są bez winy. Tutaj liczyła się każda minuta. Czy zostaną postawione zarzuty dyspozytorowi, który odmówił chłopcom przyjazdu karetki? Na szczęście przynajmniej w jakimś stopniu pomoc obecnie jest możliwa.
Intensywna, ale niestety kosztowna rehabilitacja tego dzielnego wojownika, zapewne przyniesie rezultaty. Dowodem jest słynna historia sprzed roku o Michale Włodarskim, geniuszu matematycznym, który pisał doktorat z grafenu i zatruł się tlenkiem węgla. Michał dzięki min. C-EYE wybudził się ze śpiączki i po roku rehabilitacji już mówi. Kilka dni temu pierwszy raz był z rodziną na spacerze.
Na Facebooku powstała grupa pomocowa, do której można się przyłączyć i dodać swoich znajomych. Na niej rodzice będą informowali o postępach w leczeniu. Kliknij tutaj
Dla chłopca planowane są koncerty w Rybniku i licytacje.