Sam tytuł jest już intrygujący i tajemniczy. Prawda? Czasem mówimy: ona, on, ma dla mnie w sobie „to coś”. I pada pytanie – ale co? No to coś – z reguły odpowiadamy. A dzieje się tak dlatego, że trudno to zdefiniować.
„To coś” nie da się zamknąć w prostym szablonie, kategoriach fizycznych, takich jak obfity biust, talia osy, nogi do samego nieba, ramiona pływaka czy brzuch zamieniony na siłowni w wyrzeźbiony „sześciopak”. To walory wewnętrzne, które mogą nam się podobać, robić wrażenie na tyle wielkie, że zmiękną nam kolana, a oczy zajmą połowę twarzy. Ale do wielkiej fascynacji na dłużą metę od tego często daleko.
Bo „to coś” nie wiąże się tak naprawdę z niczym zewnętrznym i z pewnością nie można dostrzec tego na zdjęciu. Urok ‚tego czegoś’ polega głównie na tym, że niewielu ludzi wie, na czym polega. To zjawisko kryje się w spojrzeniu, w błysku w oku, w tajemniczości. Dopiero wymiana spojrzeń (czasem to jedno wystarczy, mijając się gdzieś w tłumie na ulicy), rozmowa, to w jaki sposób poruszamy się, wspólny śmiech, wydobywają magnes na naszą duszę. Skoro więc szukamy głębiej „tego czegoś”, to na pierwszy ogień pójdą pewność siebie, naturalność, błyskotliwość, intelekt, poczucie humoru. A „Uśmiech to pół pocałunku.” wedle Kornela Makuszyńskiego. Adaś, czyli „Szatan z siódmej klasy” w jednej ze scen filmowych, cytując poetę, poprosił uroczo udającą roztargnienie Polę Raksę o tysiąc uśmiechów…
„To coś” to po prostu niewidzialna siła przyciągania, pozytywne nastawienie, właśnie autentyczność, otwartość, pozwalające innym poczuć się wspaniale i wyjątkowo w naszym towarzystwie. Ba! Te osoby będą zabiegać o kontakt z taką osobą. A to najzwyczajniej… charyzma, niewidzialna siła przyciągania, która po zdecydowanym kroku, wyprostowanej sylwetce, pewności siebie na twarzy, pozwala wyróżnić nas z tłumu. Posiadanie swojego "ja", pełnego wad i zalet, spiętego ściśle z kształtem rąk i deseniem tęczówki. Tworzenie swoją osobą zjawiska, które chce się drugiemu zgłębiać, poznawać, okiełznać. Bycie sobą po przemyśleniu kim jesteśmy naprawdę. Bez udawania. Wtedy zapadamy w pamięci ludzkiej na długie lata. Może nawet liczone w dekadach.
Jedno w tym wszystkim jest pewne na bank – pogoń za konkretnym kształtem, fakturą czy kolorem, pozbawia nas właśnie tej autentyczności bycia sobą. Ciągłe naprawianie ciała, duszy, osobowości, stylu życia, niszczy piękny unikalny wzorek na duszy, w którym zakochują się normalni ludzie. I nie myślmy nigdy, że nic w sobie nie mamy – skupmy się raczej na tym, jak „tego” nie stracić w zaułkach codziennych problemów, kariery, rozstań .
Ta niewidzialna siła przyciągania czasem to za mało, żeby ze sobą być i żyć. Z różnych powodów ludzie rozstają się. I wtedy istnieje niebezpieczeństwo, że u kolejnej partnerki czy partnera szuka się „tego czegoś”, próbuje na siłę zmienić na wzór poprzedniej drugiej połówki. Kolejnemu partnerowi oczywiście nie podoba się to. Bo któż chciałby być traktowany jak kopia poprzednika? Przecież chcemy być wyjątkowi, niepowtarzalni i nietuzinkowi. A wielokrotne pomylenie imion podczas rozmowy i ta niezręczna sytuacja? To już może być za dużo.
"Żaden dzień się nie powtórzy,
nie ma dwóch podobnych nocy,
dwóch tych samych pocałunków,
dwóch jednakich spojrzeń w oczy."
Ten fragment wiersza Wisławy Szymborskiej, zaśpiewany przez Korę, może być puentą i zarazem potwierdzeniem, że każda kolejna osoba spotkana przez nas będzie miała "to coś", ale zupełnie innego od tego wcześniejszego "tego czegoś".