IPN komunikuje.
IPN komunikuje. ipn.gov.pl

Ostatnie dni są wręcz gorące od sensacyjnych informacji płynących z mediów. Sporo jest tych z półki pt. „Skandal, wstyd oszustwo!”, czyli tak jak rozpoczyna się jeden ze skeczów Macieja Stuhra o relacji zza oceanu Mariusza Max Kolonko. I z kim bym nie rozmawiał, nie wymieniał poglądów, o wpisach czujnych internautów nie pomnę, słyszę: sprawa grubymi nićmi szyta, coś tu nie gra, zaczęło się. I choćby tutaj wszystko grało, nici były cienkie, i wszystko było od A do Z zgodne z literą prawa, to wielu z nas zapewne zapaliła się czerwona lampka. Bo to już było. I nie wszystko odbyło się w do końca wyjaśnionych okolicznościach. PiS po prostu zawirusował większość z Polaków „teorią spisku”. Ale ten wirus można zwalczyć.

REKLAMA
Kiedy usłyszałem informację, że prokuratorzy IPN w asyście policji weszli do domu wdowy po generale Kiszczaku i wynieśli dokumenty dotyczące „TW Bolka”, pomyślałem odruchowo – oho! Coś jest na rzeczy. I to jest bezwarunkowy, zły odruch człowieka, który jakby nie było mieszka w kraju - samym sercu zjednoczonej, demokratycznej, wolnej Europy. Teoretycznie. Później czytam w oświadczeniu na stronie IPN wydanym 16 lutego 2016 roku, że wdowa po gen. Czesławie Kiszczaku zaoferowała tego samego dnia sprzedaż dokumentów Instytutowi Pamięci Narodowej, podsuwając odręcznie napisaną kartkę treści: „Informacja opracowania ze słów T.W. »Bolek« z odbytego spotkania w dniu 16 XI 74 r.” datowaną: Gdańsk, dn. 16.11.74, opatrzoną w lewym górnym rogu nagłówkiem „źrodł. T.W. »Bolek«, przyj. rez. »Madziar«, wpłyn. 16 XI 74 r., odeb. kpt. Z. Ratkiewicz”. Jednocześnie poinformowała, że posiada więcej dokumentów tego rodzaju.” Z dalszej części komunikatu IPN dowiaduje się, że wcześniej, bo już w ubiegłym roku, odpowiedni pion śledczy badał, czy Kiszczak posiadał dokumenty, które mogą podlegać przekazaniu archiwum IPN. Weryfikację informacji przerwała śmierć peerelowskiego generała.
Czyli jest podane źródło. Powinienem mieć zaufanie do IPN. Ale czekam, jak na zbawienie, co na to wszystko wdowa, ponieważ komunikat budzi moje wątpliwości. Niestety. Następnego dnia (17 lutego), Maria Kiszczak potwierdza dziennikarzom RMF FM, że odbyło się takie spotkanie ale to pracownicy IPN zasugerowali odkupienie dokumentów od niej, wiec pomyślała czemu nie. "Mąż mi powiedział, że mam to oddać prezesowi IPN-u, te dokumenty - stwierdziła. Pytana, dlaczego zdecydowała się na to dopiero teraz, po tylu latach, odpowiedziała: Mój mąż był nastawiony na ochronę polskiego bohatera" – czytam na portalu radia.
Yes, yes, yes! Mam wypowiedzi obu stron. Ale IPN idzie za ciosem i podaje dwa kolejne komunikaty. W pierwszym odcina się od zaproponowania dealu wdowie i podkreśla, że pani Kiszczak zgłosiła się do śledczych na przełomie stycznia i lutego tego roku, a termin spotkania wyznaczono właśnie na 16. dzień lutego, godz. 10.30. W spotkaniu miały uczestniczyć oprócz generałowej, jeszcze trzy osoby, m.in. prezes IPN. Maria Kiszczak miała stwierdzić, że w razie problemów finansowych, jej mąż przed śmiercią, polecił jej zgłosić się do IPN.
Drugi komunikat z tego samego dnia dotyczy między innymi wykonywanych czynności i zabezpieczonej dokumentacji: „…Wśród przejętych materiałów są rękopisy, maszynopisy i fotografie. Zabezpieczona przez prokuratora IPN dokumentacja, w sumie 6 obszernych pakietów, została przewieziona do siedziby IPN. Dziś grupa wyznaczonych prokuratorów rozpoczyna formalne oględziny zabezpieczonej dokumentacji z udziałem specjalistów – archiwistów z Biura Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów IPN…
I tak sam sobie dochodziłem do kolejnych informacji, interpretując je, ponieważ wcześniej zapowiadano debatę Lecha Wałęsy z IPN, dotyczącą sprawy "TW Bolka". Proszę zwrócić uwagę jakim językiem posługuję się - "miały uczestniczyć", "miała powiedzieć", cytuję wiernie fragmenty komunikatów IPN. To słowo przeciwko słowu obu stron. Nie traktuję tego, jako coś oczywistego i przesądzonego.
Każdy „krzyczący” z gazet tytuł, jak te ostatnie: „CBA w siedzibie Wprost i Do Rzeczy”, „Zatrzymanie byłego księdza i posła Ruchu Palikota”, temat sędziego, który skazał na 3 lata Mariusza Kamińskiego za wyreżyserowanie „afery gruntowej” – obecnie koordynatora ds. służb specjalnych, będą budziły już we mnie wątpliwości i teorie spiskowe, dopóki władzę będzie miał Kaczyński. To pokłosie tego co działo się dekadę temu za czasów krótkich rządów koalicji PiS, LPR, Samoobrona. A z reputacją jest jak z cnotą.
Dlaczego teraz mam wierzyć, że żyję w państwie prawa służącym obywatelom, skoro pierwszy raz w historii Unii Europejskiej, odpowiednie komisje PE sprawdzają zgodność ustaw o TK, medialnej oraz inwigilacyjnej z Konstytucją RP? Ustawa o prokuraturach w takiej formie, skupiająca w rękach jednej osoby Ministerstwo Sprawiedliwości i Prokuraturę Generalną też budzi moje wielkie wątpliwości. Dlaczego mam ufać ludziom, którzy oparli swoją politykę na kłamstwie, zachowując przy tym kamienne twarze?
Oczywiście nie można było mówić o finezji i profesjonalizmie, kiedy ABW za czasów PO próbowała zabezpieczyć materiały w redakcji „Wprost” dotyczące „afery podsłuchowej. Ale śmiem przypuszczać, że w głowach „tego najgorszego sortu Polaków” po serii ostatnich doniesień medialnych, zapaliła się czerwona lampka, podobnie, jak u mnie. Natomiast wyborcy PiS zapewne skwitowali to krótkim – w końcu się za nich wzięli.
Problem leży głębiej. Jarosław Kaczyński nie był internowany, nie miał założonej teczki, a to oznacza, że nie był żadnym zagrożeniem dla władz PRL. Tacy "opozycjoniści" byli wyrzucani poza margines. Prezes PiS utknął mentalnie w latach 80. ubiegłego wieku, wykrzykując dzisiaj hasała o suwerenności i niepodległości. UE jest be, więc on założy swoją. Demokracja, wolność słowa, wspólnota, rozwój - on tych słów nie zna.
To czerwone światełko zapala się intuicyjnie. Sensacyjne zatrzymania w świetle kamer i fleszy mogą stać się sposobem PiS na odwrócenie uwagi mediów i tym samym opinii publicznej od niespełnionych rządowych obietnic, kompromitujących wypowiedzi ministrów, protestów KOD czy niepokojących apeli płynących zza granicy o zagrożeniu demokracji w Polsce. Ale jak już wcześniej podkreśliłem - to już było. Natomiast temat obietnic wyborczych, to dla wielu milionów Polaków nadal oczekiwany news. Walka na teczki i haki może być dla nich tematami drugorzędnymi, które zdewaluowały dawno temu.
Ale tak jak podzieleni są obecnie Polacy na „my i oni”, tak samo podzielone są media. Spuentuję to więc cytatem z filmu „Rozmowy kontrolowane” Stanisława Barei. „Luna zachowuj się - przecież widzisz co pan czyta...