Facet z krwi i kości. Uwielbia się wspinać. Potrafił wisieć uczepiony skały jedną ręką niemal 2 godziny. Sam twierdzi, że Tatry zna jak własną kieszeń. Znajomi mówią o nim "Rekin", a jego nieodłącznym kompanem jest podobno czarny humor. Oto Wojtek, ojciec 4-letniej Weroniki i mąż Agnieszki, który od 2008 roku walczy z nowotworem. Jego nadzieją na przeżycie jest odnalezienie genetycznego bliźniaka. Może jesteś nim właśnie Ty czytelniku!
- Przyjedź do mnie jutro, przywieź mi pałeczkę z kfc i loda z mcdonald's - oto co usłyszała Liliana, przyjaciółka Wojtka, kiedy ten zadzwonił tuż po zakończeniu ciężkiej, pięciodniowej chemii w szpitalu. Liliana twierdzi, że nawet w tak trudnych chwilach nie potrafi się opanować i tryska czarnym humorem. - Kiedy dowiedział się, że w prasie ukazał się o nim artykuł, powiedział, żeby w następnym było mniej o miłości do gór, a więcej o tej do wina i kobiet - śmieje się przyjaciółka Wojtka. Dodaje, że jest to najmniej konfliktowy człowiek jakiego zna, choć spiera się z nim niemal w każdej rozmowie.
Pomimo, że wewnątrz nadal jest tym samym, radosnym człowiekiem co przed chorobą, to ciało zdradza długą i ciężką drogę jaką przebył. - W ciągu kilku tygodni z silnego faceta uprawiającego sport ekstremalny, stałem się osobą walczącą o życie oraz każdy kolejny dzień spędzony z rodziną - twierdzi Wojtek. Ma tylko jedno marzenie, chce żyć. Dla żony Agnieszki, córki Weroniki i przyjaciół. - Chciałbym uczestniczyć w dorastaniu mojej Córki i pokazać jej cały świat - mówi Wojtek, dla którego ratunkiem jest odnalezienie bliźniaka genetycznego.
O tym ile znaczy dla najbliższych i jak bardzo jest z nimi zżyty może świadczyć mail przesłany mi przez Maćka, przyjaciela z górskich szlaków i najtrudniejszych wspinaczek. Liliana twierdzi, że może podpisać się pod tymi słowami rękami i nogami, bo takiego go właśnie znają. Zacytuję cały list, bo jak napisał Maciek "jest chaotycznie, ale właśnie tak ma to poukładane w głowie".
"Sporo rzeczy mnie w nim denerwuje… to że od zawsze jest lekko przygłuchy, co wymagało w ścianie górskiej sporego zapasu w płucach… przez kilka sezonów z rzędu wspinał się w oldschoolowych, dzierganych z grubej włóczki skarpetach… a po latach nabrał upodobania do jaskrawych ubrań … woził w góry w plecaku słoiki ze śledziami, które rozlewały się na sprzęt… nie dokończył kursu instruktorskiego, pomimo nietuzinkowej wiedzy i umiejętności, przez opowiedziany w nieodpowiednim miejscu i gronie dowcip… głośno chrapie… z lekceważeniem woła na kelnerów i za głośno mówi w knajpach… i od zawsze uparcie odmawia przenosin do Warszawy, gdzie moglibyśmy wspólnie trenować i znacznie częściej się spotykać…
… Ale gdy myślę o Wojtku to nie znajduję wśród moich bliskich bliższego mi górskiego przyjaciela... pewniejszego partnera od liny… komu bez mrugnięcia okiem powierza się własne życie, gdy asekuruje i dodaje odwagi.
Bo gdy przypominam sobie dziesiątki przegadanych przy ognisku w skałach lub w taborowym relaksie nocy… te same kawały opowiadane po raz setny za każdym razem w inny i wciąż zabawniejszy sposób… poranne kawy pite jeszcze przed rześkim świtem… wpatrywania w jaśniejące niebo i pogodę którą nam tego dnia przyniesie… podział sprzętu między nasze plecaki tak by ważyły po równo… podejścia pod ścianę krok za krokiem… nabieranie wody ze stawu bądź potoku… pomoc przy wiązaniu auta na wiszącym stanowisku… szukanie drogi w ścianie, również tej nowej, niedotkniętej jeszcze… chwile odpoczynku na szczycie… uściśnięcie dłoni po zejściu… nerwowe poszukiwanie bezpiecznego miejsca do przeczekania zbliżającego się nagle deszczu… przedzierania przez kosówkę… czyszczenia ściany pod nową drogę… rozmów z zaprzyjaźnionymi toprowcami w dyżurce w Moku… układania się do snu pod Cimami…
… to za każdym razem widzę jego uśmiech i słyszę „Maćku a może…”.
I nie mogę się doczekać kolejnego razu, kiedy wspólnie staniemy pod tatrzańską ścianą zwiążemy się liną i któryś z nas zapyta „mogę iść?”… czy chociażby pójdziemy spacerkiem Białą Wodą."
Jeśli chciałbyś pomóc najbliższym Wojtka uratować ich przyjaciela, a jego rodzinie kochającego ojca i męża, nie czekaj - zarejestruj się w bazie dawców DKMS Polska. Aby to zrobić nie trzeba nawet wychodzić z domu. Wystarczy zamówić pakiet rejestracyjny, który przyjdzie do Ciebie pocztą. To nic nie kosztuje, a może uratować życie Wojtkowi i innym chorym.