Reklama.
Choć nie kandyduję na Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej to w ciągu ostatnich kilku lat również przejechałam Polskę wzdłuż i wszerz. Z pewnością, po tych kilkudziesięciu spotkaniach mogę coś powiedzieć na temat aspiracji i potrzeb Polek i Polaków. Nie jestem przekonana czy statystyczni przedstawiciele naszego społeczeństwa żyją aż tak bardzo sprawą sądownictwa. Mają bowiem inne troski. Jakie? Spieszę z wyjaśnieniami.
W pierwszej kolejności bolą ich podwyżki cen wywołane inflacją. Polska zanotowała jeden z najwyższych wzrostów tego wskaźnika w odniesieniu do reszty krajów Europy Zachodniej. Siła nabywcza pieniądza spada, a wraz z nią poczucie, że wszystkie zrealizowane programy z PLUSEM polepszą sytuację polskich rodzin na dłużej, aniżeli przez okres trwających w ostatnim czasie kampanii wyborczych. Owszem, pewna część społeczeństwa ma więcej pieniędzy w portfelu. Szkoda tylko, że w sklepowym koszyku nie przybywa. A przed nami przecież nowe daniny, jak choćby tzw. opłata cukrowa, która pomimo, że ma nas rzekomo uwolnić od zabójczego cukru, wedle samego wnioskodawcy nie spowoduje radykalnego spadku popytu na napoje o wysokiej zawartości cukru. Brzmi nielogicznie, ale przynajmniej efekt jest zrozumiały - do budżetu wpłynie więcej pieniędzy, a na samą myśl rządzącym zapewne robi się …. słodko.
Smak goryczy od dłuższego czasu odczuwają ci Polacy, którzy nie są odbiorcami żadnego transferu środków z państwowego skarbca. Ktoś powie, że to najlepiej sytuowani młodzi ludzie, którzy powinni być solidarni. Słowo niestety czynem się nie stanie. Przynajmniej strona rządowa takiego cudu nie dokonała, albowiem kolejki do specjalistów rosną, podobnie jak ceny mieszkań. W przeładowanych szkołach nie jest lepiej. I tu muszę otworzyć kolejne drzwiczki puszki Pandory. Usługi publiczne nie funkcjonują jak należy, a przecież to one są najważniejszym elementem umowy społecznej, które Państwo Polskie zawiera z podatnikiem. Edukacja, system ochrony zdrowia, emerytury - na polskim podwórku kałuża niedoli robi się coraz szersza i głębsza, a to za sprawą skandalicznie niskich wynagrodzeń pracowników szeroko pojętej sfery publicznej. Wspominałam już o tym wielokrotnie, ale temat pozostaje aktualny - nowe pokolenia za nic mają pracę w budżetówce. Żadna to przyjemność pracować za grosze. Skutek jest taki, że perspektywa państwowej posady nie ma żadnego podejścia do pracy w sektorze prywatnym. Dopóki płace nie wzrosną, usługi publiczne nie będą takie jak w krajach, które są stawiane za wzór gospodarek welfare state. Nie dziwi więc fakt, że po kilku latach wiary w odwrót od neoliberalnego snu, w którym państwo - stróż przysypia na służbie następuje wzrost umów cywilnoprawnych i samozatrudnienia. Po prostu - zaufanie do klasy politycznej spada na łeb na szyję.
Kowalscy mają więc o co się martwić. Nie zanosi się też na zmianę tego nerwowego stanu. Udział inwestycji w PKB jest rażąco niski, a skoro siła nabywcza pieniądza spada to i konsumpcja, dotychczasowa siła napędowa naszej gospodarki, straci na sile rażenia.
Dlatego w najbliższym czasie Forum Związków Zawodowych rozpocznie kampanię na rzecz mówienia prawdy na temat życia zwykłych obywateli, ich trosk, problemów i marzeń zarazem.