Psycholog kliniczny. Pomagam ludziom żyć. Skontaktuj się ze mną: dorotaminta@gmail.com
Co jakiś czas wybieram się w kulinarną podróż. Nie ma znaczenia pora roku i pogoda – choć ta tym razem sprzyjała - ale ludzie i smaki. Ostatnio zrobiłam sobie krótką, ale bardzo obfitą wycieczkę na Lubelszczyznę.
Wsiedliśmy w niedzielny poranek w auto i w drogę.
Najpierw chwila na spotkanie ze znajomymi w centrum lubelskiej starówki. Lubię to miejsce. Niewielki, ale pełen uroku rynek. Cieszy szczególnie to, że z każdą moją wizytą kolejne kamienice odzyskują swój blask. Siedliśmy na chwilę w ogródku restauracji 16 stołów (http://16stolow.pl/ ). Miłym zaskoczeniem było, że Pani Kelnerka zaraz po podaniu nam kart przyniosła miseczkę z wodą dla naszej czworonożnej towarzyszki. Nie było łatwo podjąć decyzję. Ja wybrałam perliczkę na musie z kalafiora z borówkami, M. tradycyjnie tatara, natomiast towarzyszący nam lublinianin zupę krem z cukinii. Tatarowi brakowało do szczęścia jedynie anchois (albo sardynek), moja perliczka była świetna, podobnie jak zupa. Jedyne co mogłoby bardziej nas uszczęśliwić, to menu degustacyjne, które pozwala poznać lepiej i szefa kuchni i restaurację.
Szefa Piotra Kwiatosza gościliśmy przy naszym stoliku. Rozmawialiśmy chwilę o tym co daje mu kontakt z regionalnymi producentami, jak bawi się sezonowością (która zaznaczyła się na naszych zdecydowanie talerzach). Ale też o tym jakie są ograniczenia, które utrudniają mu rozwinięcie kulinarnych skrzydeł.
Chwila spaceru, kawa w Mandragorze (http://www.mandragora.lublin.pl/) i dalszy ciąg podróży, tym razem dalej na wschód, aż za Łęczną, do niewielkiego Puchaczowa. Tam czekali na nas gospodarze, Zbyszeki i Małgosia Kołodziejowie właściciele Majątku Rutka (www.majatekrutka.infoturystyka.pl ).
Pan Zbyszek zafascynowany historią regionu, główną salę swojego domu ozdobił licznymi portretami rodu Radziwiłłów. Sam o sobie mówi, że urodził sie 200 lat za późno. Wieczór z tymi fantastycznymi ludzmi, towarzyszenie gospodarzowi przy wieczornym obchodzie gospodarstwa – widzieliście kiedyś blisko dwa tysiące gęsi biegnących „gęsiego“ z pola słodkiej kukurydzy do zagrody? Przezabawny i piękny widok. Na kolejnych pastwiskach były owce (wrzosówka, czrnogłowa i uhruska), koniki polskie i krowy białogrzbiete. Wieczorem był czas na rozmowę o pracy w gospodarstwie, hodowli owiec na cudowną, choć ciągle niedocenianą polską jagnięcinę, różnicach pomiędzy gęsią kołudzką a biłgorajską oraz zwiłościach produkcji serów zagrodowych. Świetne miejsce dla wszystkich, którzy lubią wieś, dobre jedzenie i rozmowy z ciekawymi ludźmi.
W czasie takich intensywnych wycieczek nie ma czasu na lenistwo. Po śniadaniu w towarzystwie gospodarzy ruszyliśmy w dalszą drogę. Z dala od głownej drogi mieliśmy okazję podziwiać lubelskie krajobrazy z polami tyczek oplecionych chmielem. Widać są jeszcze browary, które korzystają z rodzimych upraw tej złotodajnej rośliny. Ostatnim etapem tej krótkiej wycieczki był Nałęczów. Sam park zdrojowy mnie nie powalił. Nie przepadam za takimi klimacikami, a już traktor huczący na alejkach, po których krążyli ludzie szukający spokoju zostawiam bez komentarza.
Pewnie potrzeba więcej czasu, na spokojny spacer i poszukiwanie perełek uzdrwowiskowej architektury, których tam jest wiele (niestety o różnym poziomie zadbania). Moze kolejnym razem. Wpadliśmy na chwilę do cudownej restauracji Patataj (www.restauracjapatataj.pl ). Od bramy ma się wrażenie, że przyjechało się z wizytą do kogoś bliskiego. Piękny dom otoczony ogrodem, wysmakowane pokoje i weranda. W tym miejscu można poczuć klimat starego Nałęczowa i uzdrowiskowych willi w tak popularnym kiedyś szwajcarskim stylu. Na dodatek wyśmienita kuchnia. My tym razem pokosztowaliśmy deserów: M. mrożonego nugatu orzechowego, a ja tarty malinowej. Do tego przednie espresso. Doskonały koncept. Nie dziwię się, że trzeba tam wcześniej rezerwować stoliki!
W drodze do Warszawy na chwilę wpadamy do Cisowianki. I nagle, w ciągu kilku chwil czuję się jak w Toskanii. Wysmakowany budynek i otoczenie. Pofalowany teren z młodą winnicą, ogród warzywny i fantastyczny widok ciągnący się aż po horyzont. Można się poczuć, jak Monica Bellucci popijająca Perlage ;)! Tutaj nie jemy, ale asystujemy ostatnim ostatnim pracom przed uruchomieniem restauracji „Woda i wino“. Mam nadzieję, że będę miała jeszcze okazję usiąść pośród ziół na tarasie i skosztować tego, co wyczaruje szef kuchni.
Nawet taka krótka wycieczka po lubelszczyźnie pokazuje, że w Polsce można sobie robić kulinarne wakacje i stále poszerzać listę miejsc do odwiedzenia. Nie rezygnować z wypraw do Włoch albo Ameryki Południowe (to ciągle moje marzenie), ale wplatać pomiędzy egzotykę to co bliżej. Zachęcam, róbcie sobie takie wycieczki po Polsce, poznawajcie smaki i przede wszystkim ludzi z pasją, którzy gdzieś, często „daleko od szosy“ wymyślili sobie sposób na realizację swoich pasji, którymi mają się ochotę dzielić z kulinarnymi podróżnikami. Zkażdej podróży przywożę jakieś kulinarne wspomnienie, tym razem mrożony nugat orzechowy.
Sposób przygotowania:
1. na patelni roztopić cukier i zrobić z niego karmel o kolorze bursztynu
2. wsypać do karmelu orzechy i dokładnie wymieszać
3. wysypać orzechy w karmelu na deskę (najlepiej szklaną lub plastikową)
4. Wystudzone orzechy posiekać nożem i wstawić do lodówki
5. Ubić śmietankę i wstawić do lodówki
6. Oddzielić białka od żółtek
7. Ubić sztywną pianę z białek z połową cukru pudru, wstawić do lodówki
8. Utrzeć żółtka do białości z resztą cukru pudru
9. wymieszać delikatnie, ale dokładnie wszystkie składniki i wlać do jednoosobowych
foremek (mogą być np. małe miseczki) lub jednej formy (dobra jest silikonowa)
10. Wstawić foremki do zamrażalnika i zamrażać min 4 godziny
Podajemy taki nugat z dobrym espresso i planujemy kolejną podróż kulinarno-kulturalną, najlepiej w dobrym towarzystwie. Moja najbliższa to wyjazd na Festiwal Smaku do Gruczna.