Przyznaję, nie podróżowałam dotąd po Słowacji. Znałam ją tylko z okolic pogranicza z Polską, czyli tą tatrzańską. Była jeszcze wiele lat temu wizyta w stołecznej Bratysławie. Czas od czasu skusiłam się na horalki albo warkocz z owczego sera. I tyle!
Psycholog kliniczny. Pomagam ludziom żyć. Skontaktuj się ze mną: dorotaminta@gmail.com
Tymczasem jakiś pod koniec lata dostałam zaproszenie na wycieczkę do słowackiej częśći Tokaju. Czytałam wcześniej jakieś teksty o tym, że na Słowacji bardzo mocno odradza się winiarstwo, a tokaja z tego kraju miałam okazję skosztować podczas prezentacji winnicy J&J Ostrozovic w Instytucie Słowackim w Warszawie www.instytutslowacki.pl , podziałał na wyobraźnię!
Dlatego pewnego dnia o świcie (zbiórka o 5.30!) wyruszyłam w podróż przez Koszyce (kto z Was wie, że to tegoroczna stolica kultury?) do winnic Tokaju.
Przewodnikiem, doskonałym był Janek, a współtowarzyszami podróży Ania i Bartek.
Pierwszy przystanek mieliśmy u podnóża Łomnicy, gdzie podpatrywaliśmy finał przygotować do uruchomienia nowej kolejki oraz powiększonych tras narciarskich. Na lunch wpadliśmy do Grandhotelu Praha w Tatrzańskiej Łomnicy żeby pokosztować nowoczesnej wersji regionalnej kuchni słowackich górali, w tym boskiej zapiekanki z borowików i niebieskiego sera.
Im dalej na południe, tym cieplej. Koszyce przywitały nas deszczem, ale potem pozwoliły na obejrzenie w słońcu tego co najpiękniejsze. Gotyckiej katedry św. Elżbiety, nowoczesnego centrum kultury w XIXwiecznych koszarach - leniwy jesienny spacer mieście, którego korzenie sięgają czasów rzymskich.. Natomiast tym co wprawiło nas wszystkich w osłupienie był złoty skarb koszycki, czyli wyeksponowane po remoncie blisko 3000 złotych monet z czasów świetności tego miasta. Nieźle musiało się powodzić kupcom, którzy handlowali między innymi z Polską tokajskimi winami! Nota bene 111 monet pochodzi z Polski.
Koszycki wieczór niespodziewanie zakończył się spotkaniem z ciekawym człowiekiem. Siedzieliśmy w winotece, degustując wspólnie z doskonałym somelierem słowackie wina, kiedy dołączył do nas jeden z większych winiarzy p. Nichta (http://www.vinonichta.sk/ ), dobrze się pije różowe wino w towarzystwie jego twórcy :)
Kolejny dzień to pogranicze Węgier i Słowacji, Tokaj. Z jego wielokulturowością, bagażem historii i welu nierowiązanych problemów. Z okien samochodu, czy w czasie pieszej wycieczki widać, jak wiele nastąpiło tutaj zmian, ale też ile jeszcze jest do zrobienia. To okolica, która ewidentnie zaczyna mocno się rozwijać. Piękne widoki stoków z szeregami winorośli, zadbane domy i ogródki. W tym wszystkim opowieści o historii. Kraju, który nie miał swojej arystokracji, który właściwie dopiero teraz jest niezależnym państwwem, o zaszłościach II wojny światowej i smutnych czasach komunizmu. Na Słowacji, inaczej niż u nas, nie było kompletnie własności prywatnej! Rolnictwo, rzemiosło, w całości należało do państwa. Więc wszystkiego trzeba było się te ponad dwadzieścia lat temu zacząć uczyć. Widać w tym wszystkim sporo pozytywistycznej pracy, szacunku dla wysiłku i rzetelności. Mnie urzekły rodziny winiarskie, które przetrwały te wszystkie zawieruchy i na nowo budują swoją siłę. Kiedy w piwnicy wydrążonej w skale częstuje Cię winem nestor rodu, jego córka uczy w winnicy rozpoznać dojrzałe cibeby (kulki winogron z których robi się tokaj), a wnukowie właśnie pokończyli ekonomię, winiarstwo i prawo, żeby pracować w rodzinnej winnicy, to robi wrażenie. To chyba, oprócz wyśmienitych win zrobiło na mnie największe wrażenie. Ciężko pracujące, pełne pasji i optymizmu rodziny. Macik www.tokajmacik.sk, Ostrozovic http://www.ostrozovic.sk, Nagys http://www.zlatystrapec.m3.sk.
Każdy się czymś wyróżnia, ale rozmawiając z nimi ma się ochotę tam wrócić. Do pięknego pensjonatu z pieczołowicie zachowanymi starymi detalami Ostrozovica czy wyśmienitą regionalną restauracją Macika z plnką i loksami do kaczki. Świetną zabawą było zwiedzanie winnic w towarzystwie wielu miłośników tokaju (też z Polski) http://visegradwineroute.eu. Autobusy woziły nas od winnicy do winnicy, w każdej słuchaliśmy historii i degustowaliśmy wina. Kolejno lipovina, furmint i muscat, które razem tworzą tokaj. Zachwyciły mnie dwa u Ostrozovica z 2002 roku i u Macika Robienie tokaju uczy cierpliwości i pokory wobec natury, a to wszystko dojrzewa w porośniętych pleśnią piwnicach, których historia sięga XIII wieku.
Nie wiedziałam wcześniej, że nie każdego roku można go zrobić. Bywa, ze jest za mało słońca, za mało deszczu, a w końcu nie nadchodzi babie lato... w takich latach powstają tylko „zwyczajne wina“. Albo to, że niby wiedziałam, że do jego produkcji potrzebne są pojedyńcze kulki z gron, pęknięte i wysuszone na słońcu. Ale dopiero jak sam zerwałam kilka (są zresztą pysznych), zrozumiałam ile wysiłku kosztuje zebranie jednego putona, czyli 25 kg cybeb. Podobno radzą sobie z tym tylko kobiety, bo są cieprliwe i mają sprawniejsze dłonie;)). Nie da się oddzielić produkcji tokaju, jak pewnie wielu doskonałych produktów od człowieka. Bezoosobowość, masowa produkcja zabijają nie tylko ducha ale też smak. Byliśmy w takiej wielkiej, bogatej winnicy, w której wynajęte hostessy nie miały pojęcia o winie, które nalewają (http://www.tokajvinicky.sk/). Uciekliśmy bardzo szybko i ja już tam nie wrócę! Wspomnieć muszę jeszcze o napoju, którego wcześniej nie kosztowałam czyli burczoku http://pl.wikipedia.org/wiki/Bur%C4%8D%C3%A1k . Nalewany prosto z beczek gasił nam pragnienie i wzmacniał przez cały dzień w winnicach. Jego piciu towarzyszył tradycyjny słowacki toast „wypij bo nalane, nalej bo wypito“.
Jak z każdej mojej kulinarnej podróży wrócę głównie ze wspoomnieniami o ludziach których poznałam. Tych w Koszycach, w Tokaju, czy wreszcie na końcu w czasie pikniku na statku, którym płyneliśmy po słowackim “morzu“ - Zemplinskiej Siravie. Słuchaliśmy tam o pomysłach na wykorzystanie gorących źródeł (zasilą budowany nad brzegiem aquapark) popijaliśmy burczok, zajadaliśmy kozie sery i domowe wędliny. W drodze powrotnej chwila na przepięnym rynku leżącego blisko polskiej granicy Bardejova. I koniec podróży …
Być może w tym roku podam do gęsi słowacką plnkę, którą tam serwują z gęsią lub kaczką i tak zachowam wspomnienia ze słowackigo Tokaju.
Sposób przygotowania:
1. bułkę zalać mlekiem i pozostawić na ok. Godzinę
2. posiekać drobno wątróbkę
3. do wątróbki dodać jajka, przyprawy, delikatnie odciśniętą bułkę i dokłądnie wymieszać
4. masę nałożyć do naczynia żaroodpornego, które można wylożyć dla bezpieczeństwa pergaminem
5. piekarnik nagrzać do 150 stoni
6. piec 45 minut
7. lekko przestudzić, wyjąć, pokroić w plastry grubości ok. 1,5 cm i podawać z kaczką lub gęsią. Albo zajadać samodzielnie np. z sosem tatarskim albo żurawiną
Wspomnienia z podróży to czasami butelka wina, czasami właśnie taki przepis. Ale to nie one są sensem. Sensem podróżowania są spotkania z ludźmi, rozmowy i poznawanie tego jak żyją. Smakowanie życia ciągle z nowymi osobami też po to, żeby czasami do nich wracać, a czasami spojrzeć z innej perspektywy na swoją codzienność