
Reklama.
Dla mnie osobiście Grecja była zawsze przede wszystkim destynacją żeglarską. Słońce, błękitna woda, bajeczne widoki, kolorowe domki na wysepkach, pyszne jedzenie, wyluzowana atmosfera... To kraj, który potrafi urzec. Ale nie mam stamtąd samych pozytywnych wspomnień - w końcu to właśnie w Grecji zaliczyłam moje pierwsze pływanie w sztormie, a także wizytę w nieciekawym molochu, jakim okazały się Ateny (artykuł z większą ilością zdjęć znajdziecie TUTAJ).
Było to w 2010 r. Stolica Grecji nie urzekła mnie już na pierwszy rzut oka - a potem było tylko gorzej. Jednym z tego powodów były rozczarowujące zabytki. Owszem, nie można im odmówić wartości historycznej - najsłynniejsze budynki Aten, z kompleksem architektonicznym Akropolu na czele, mają grubo ponad 2000 lat i to samo w sobie jest już niesamowite. Ale nie zmienia to faktu, że większość ateńskich świątyń i posągów (a raczej tego, co z nich zostało) jest powciskanych gdzieś pomiędzy współczesne klockowate budynki i ruchliwe ulice. Atmosfery nie ma w tych miejscach absolutnie żadnej, zwłaszcza biorąc pod uwagę tłumy przewijających się przez Ateny turystów.
Tak czy inaczej, turystyczne miejsca rządzą się swoimi prawami, więc szybko zaakceptowałam fakt, że ateńskie zabytki tak bardzo rozminęły się z moimi oczekiwaniami. Zresztą, i tak nie były one tym, co najbardziej zapadło mi w pamięć po wizycie w greckiej stolicy.
Tym, co szczególnie uderzyło mnie w tym mieście, były pozamykane sklepy, banki, wszelkie punkty usługowe. Ateny okazały się miejscem, gdzie pracę traktuje się bardzo nonszalancko. Nawet informacja turystyczna w centrum miasta była zamknięta, mimo że nie było ani bardzo wcześnie w ciągu dnia, ani późno - ani nawet nie były to godziny popołudniowej sjesty! Ot po prostu - Grecy się nie przemęczali, i wątpię, żeby wszystko to można było zwalić na gorące południowe słońce...
Specyficzną kulturę pracy było także widać w Atenach w inny sposób. Na pierwszy rzut oka dało się bowiem zauważyć, że po ulicach greckiej stolicy poruszało się sporo policjantów. Byli oni wszechobecni, co mnie zdziwiło, bowiem Grecja nigdy nie kojarzyła mi się ze specjalnie policyjnym państwem.
Jednak wszystko się szybko wyjaśniło. Okazało się bowiem, że Grecy to prawdziwi miłośnicy strajków. Jak dowiedzieliśmy się od przypadkowego przechodnia, tylko tego dnia na ulicach Aten odbywało się kilka protestów organizowanych przez różne grupy zawodowe. Najbardziej absurdalnym z nich był strajk pracowników ogrodu botanicznego, którego efektem było zamknięcie bramy do ogrodu.
Grecy więc nie tylko nie palili się do pracy, lecz mieli wręcz wprawę w ostentacyjnym nicnierobieniu w imię wyższych zasad i poprawy swoich warunków bytowych. Skoro dla mnie jako dla przeciętnego turysty było to uciążliwe, to jak bardzo musiało to drażnić jakąkolwiek osobę, która musiała załatwić w Atenach jakąś ważną lub pilną sprawę? Nawet nie chciałam sobie tego wyobrażać.
Jedno stało się dla mnie wtedy jasne: Ateny to miejsce, gdzie kultura pracy nie istnieje, a każdy próbuje jak najwięcej ugrać dla siebie. Ale czy trudno się temu dziwić, skoro przykład szedł tam z góry? Wszak uchylanie się od podatków nazywano wręcz "sportem narodowym" Greków, w którym, nota bene, nieźle radzili sobie tamtejsi politycy.
Moja wizyta w Atenach przypadała na czas, kiedy greckie kłopoty zadłużeniowe dawały już o sobie znać - w końcu prawie dwa lata wcześniej, jesienią 2008 r., nastąpił gwałtowny krach na globalnym rynku finansowym. Jednak wówczas sytuacja nie wydawała się tak dramatyczna, a widmo greckiego bankructwa i rozpaczliwa akcja ratowania tamtejszej tonącej gospodarki przez MFW i instytucje UE była dopiero wizją przyszłości. Nie trzeba było jednak być ekonomicznym geniuszem, żeby już wtedy przypuszczać, że nie da się takiej sytuacji ciągnąć przez dłuższy czas. Aby gospodarka jako tako hulała, ktoś jednak musi pracować.
Dzisiaj, siedem lat po mojej wizycie w Atenach, widzę, jak po tłustych latach przyszły te chude. Widzę, jak wielkie greckie wakacje zamieniają się w wielkie zaciskanie pasa. I po tym, co zaobserwowałam tam parę lat temu - wcale mnie to nie dziwi.
Wspaniałe perspektywy na przyszłość mają w Grecji już chyba tylko turyści. A i to się jeszcze okaże.