Seks, alkohol i zakonnica to nietypowe połączenie, które dało nam Oscara. Ida dopiero po roku od swojej premiery wywołała wiele kontrowersji, do tego stopnia, że część osób statuetkę najchętniej wysłało by z powrotem do Ameryki. Film oprócz tego, że jest polski, oskarowy i czarno-biały jest też warty uwagi.
Przez pół filmu siedziałam wbita w fotel, a w zasadzie w kanapę, ale fotel brzmi fajniej. Nie mogłam zrozumieć jak tak nie amerykański film załapał się do Oskarów. Piękne długie ujęcia i fantastyczne granie nieostrościami wydawało mi się w sumie jedynymi plusami tej produkcji.
Gra aktorska opierała się głównie na kontraście między dwoma głównymi bohaterkami i choć początkowo byłam zdziwiona brakiem przerysowanej tragedii w filmie o takiej tematyce, w rezultacie uważam to za zaletę. Historia jest jakby wyrwana z kontekstu, brak konkretnego końca i początku.
W połowie seansu zastanawiałam się czy może natrafiłam na mistrza zakończeń z przytupem, ale jednak to nie to. Piękna i przede wszystkim życiowa opowieść o tragedii, radzeniu sobie z nią i podejmowaniu decyzji. Bez falbanek, brokatu i sztucznej krwi. Chociaż nie do końca widzę tu zajmującą fabułę, to mam olbrzymi szacunek do tego, że Polacy w końcu przestali wrzucać do scenariuszy wszystkie pseudo gorące tematy z okładek Faktu.
Czerń i biel była dla mnie zupełnie niezrozumiała, ale gdy pojawiły się napisy końcowe stwierdziłam, że w kolorze film stracił by swoją surowość, która w zastępstwie za łzy tak tragiczne, że aż śmieszne budowała tak zwany klimat. Względnie mała ilość muzyki, mówię tu o soundtracku a nie utworach granych przez kapelę czy puszczanych z radia, mi przynajmniej pomagała bardziej “wejść” w sytuację bohaterek, bo przecież nikt nie idzie przez życie z orkiestrą na plecach.
Jeśli miałabym powiedzieć o czym był ten film, to chyba powiedziałabym, że o życiu, które często nie jest kolorowe i dynamiczne, tylko właśnie takie jak “Ida” - szare i bez jasno wyznaczonego zakończenia. Skrajna obojętność odgrywana przez Agatę Trzebuchowską trochę mi nie pasowała, ale może dla tego, że przywykłam do innego schematu postaci z polskiego kina.
To jest bez wątpienia jeden z tych filmów, na których temat nie do końca wiem co myśleć, ale jedno wiem na pewno, jest dobry, do tego stopnia, że wybaczam nawet to, że Ida zdążyła sobie uprać płaszcz, w samochodzie i to przez sen, przed powrotem do zakonu. Skupiając się na samej fabule, uważam, że chociaż nie jest głęboko poruszająca, to daje do myślenia.
Dziewczyna, która początkowo wydaje się troszkę wycofana i bezradna okazuję się w rezultacie dużo silniejsza psychicznie od ciotki, której, mówiąc szczerze, trochę kibicowałam.
Brak tandety, kiczu, tragedii i przewidywalności moim skromnym zdaniem zasługuje na mocne 4+, ale chyba nie na Oscara.