Dziennikarka pewnego serwisu www nie zgadza się z moimi poglądami. Tak bywa- choć powiem szczerze - czytając niektóre jej teksty - bardzo cieszę się z tego powodu.
Najnowszy artykuł zaczyna się tak od serca: jako matka, dość krytycznie oceniałam wcześniejszą działalność pani Zawadzkiej w roli superniani w programie typu reality show, który był polską wersją brytyjskiego programu „Supernanny”, i w którym to powtarzano recepty na wychowanie zapożyczone z angielskiej produkcji. Nie wszystkie problemy wychowawcze da się rozwiązać przy pomocy karnego jeżyka i powtarzalnych schematów, choć na pewno niektóre recepty można traktować jako uniwersalne (nieużywanie przemocy, nieponiżanie dziecka, etc.).
W programie pracowałam właśnie z takim matkami i rodzicami, którzy często przekonani o swoich racjach i kompetencjach popełniali podstawowe błędy wychowawcze. W programie nie „powtarzano recept” - rozwiązania tworzyłam na potrzeby polskiej specyfiki i konkretnych rodzin z którymi pracowałam. Autorka nie akceptuje „niektórych metod” propagowanych w programie, który współtworzyłam. Rozumiem i przypominam, że zawsze podkreślałam, iż nie da się stosować tych samych metod do wszystkich dzieci. Ludzie są różni. Uniwersalne sposoby mają jednak to do siebie, że pasują zawsze. Metoda „karnego jeżyka” - którą autorka odczytuje bez zrozumienia i refleksji jako karę, karą nie jest. To „czas wyciszenia” – jest skuteczny. Dziennikarz powinien to wiedzieć.
Dalej jest już tylko gorzej dla autorki; Krytycznie oceniałam także udział pani Zawadzkiej w roli autorytetu w reklamie margaryny, której wyższość nad masłem jest wątpliwa, a którą to wyższość pani Zawadzka próbowała udowodnić. O tym udziale pani Zawadzka mówiła swego czasu, że był nie „dla pieniędzy”, a „za pieniądze”.
Nie wiem o jakiej wyższości ta pani mówi i o jakiej próbie udowadniania czegokolwiek? Nigdy nie starałam się dowieść wyższości margaryny w ogóle nad masłem w ogóle. Są różnej jakości masła i różnej jakości margaryny. Tak jak różna jest jakość serwisów internetowych. Dziennikarz powinien to rozumieć.
Krytyka - święte prawo. Moje pojawienie się w reklamie było zgodne z zaleceniami WHO, które stanowią, że „podstawą żywienia zdrowych niemowląt w pierwszym roku życia powinno być karmienie piersią. W diecie niemowląt i małych dzieci do trzeciego roku życia nie należy ograniczać zawartości tłuszczu ogółem, przy czym powinny być uwzględnione tłuszcze roślinne, jako źródło niezbędnych nienasyconych kwasów tłuszczowych. Od trzeciego roku życia zalecane jest stopniowe przechodzenie do diety rekomendowanej dla dorosłych.” A dziennikarz powinien wiedzieć, że tłuszcze zwierzęce w diecie dorosłych należy ograniczać.
Pominę fakt, że trudno mi dyskutować w sprawie tłuszczu spożywczego z kimś, kto pisze że margaryna zawiera cholesterol. Gdzieś dzwoni, ale gdzie? Raczej jednak daleko.
Odniesienie się do mojego stosunku do pieniędzy jest poniżej wszelkiej krytyki. Ale skoro ta pani nie rozumie, co miałam na myśli rozróżniając nie „dla pieniędzy”, a „za pieniądze”, to rzeczywiście nie dziwię się przebiegowi prasowej „kariery” autorki. Ciekawe czy pracuje dla pieniędzy czy za pieniądze?
Kolejny kwiatek: krytycznie oceniam jej udział w spocie MEN, promującym wysyłanie do szkół sześciolatków. Mówiąc najoględniej, reforma jest mocno kontrowersyjna i nie zgadzają się na nią rodzice. Widać to wyraźnie w odsetku rodziców, którzy zdecydowali się wysłać sześciolatki do pierwszej klasy oraz w liczbie podpisów, które już teraz Stowarzyszenie i Fundacja Rzecznik Praw Rodziców zebrało pod wnioskiem o referendum w tej sprawie. Nie pierwszy raz jednak pani Zawadzka stara się udowodnić, że rodzice nie wiedzą, co jest najlepsze dla ich dzieci.
Oczywiście ta pani może mieć inne zdanie w sprawie reformy edukacji. Mam jednak nadzieje, że jest świadoma faktu, iż ta reforma, to dużo więcej niż "sześciolatki do szkoły". Mam nadzieje, że rozumie - podobno jest dziennikarką - że popieranie idei reformy nie koniecznie musi iść w parze z popieraniem sposobu jej przedstawiania i wdrażania przez MEN. Być może, gdyby autorka zadała sobie troszkę trudu i przeczytała moje blogi czy wypowiedzi ze zrozumieniem – a nie tylko z niechęcią - to pojęłaby o czym piszę.
Stwierdzenie „nie zgadzają się na nią rodzice” jest grubym nadużyciem. Wielu rodziców się na nią zgadza, a wielu jest wręcz z niej zadowolonych. Odsetek sześciolatków w szkołach jest niewielki, bo omawiane stowarzyszenie rozbudziło i wzmocniło wiele irracjonalnych lęków rodziców oraz dlatego, że działania komunikacyjne MEN są pozbawione stanowczości i obciążone sporą ilością błędów. Podkreślam - działania komunikacyjne - nie reforma. Wielu rodziców – twierdzę, że większość - nie zna założeń całej reformy skupiając się na jednym jej aspekcie. A wiadomo nieznane wzbudza lęk.
Podstawowym celem reformy jest przecież objęcie spójnym programem edukacyjnym wszystkich dzieci od 5 do 18 roku życia. Rozpoczyna go obowiązkowe przedszkole dla pięciolatków a kończy gimnazjum lub szkoła ponadgimnazjalna. W Polsce obowiązek nauki trwa do 18 roku życia, obowiązek szkolny trwa do ukończenia gimnazjum. Zgodnie z art. 15 ustawy o systemie oświaty nauka jest obowiązkowa do ukończenia 18 roku życia. Obowiązek szkolny trwa do ukończenia gimnazjum, nie dłużej jednak niż do ukończenia 18 roku życia.
Autorka pisze, że „pani Zawadzka stara się udowodnić, że rodzice nie wiedzą, co jest najlepsze dla ich dzieci” – proponuję zapoznać się gruntownie z badaniami robionymi we współpracy z Rzecznikiem Praw Dziecka przez Millward Brown o kompetencjach wychowawczych rodziców. Było to pierwsze ogólnopolskie badania tego typu. Dziennikarz na pewno znajdzie te wyniki bez trudu.
Najwięcej jednak emocji /.../ wzbudziła wzmianka, dotycząca jednego z odcinków programu „Superniania”. Chodziło o podanie dziecku leku, na skutek którego było spokojniejsze. Nie napisałam, że zrobiła to pani Dorota Zawadzka, nie sugerowałam także, że kiedykolwiek podawała dzieciom leki. Nie wiem, czy wiedziała o wspomnianej przeze mnie sytuacji, która miała miejsce, a która była dość szczególnego typu. Jednak w myśl przepisu art. 15 prawa prasowego jestem zobowiązana do utrzymania w tajemnicy nazwiska osoby, która udzieliła mi informacji na temat kulis programu „Superniania”. Sytuacja, o której wspomniałam nie nosiła, według mojej wiedzy, znamion przestępstwa.
W tekście "od którego wszystko się zaczęło" autorka zapewne w ramach „krytycznej oceny” mojej działalności zestawiła w jednej frazie moje nazwisko i pomówienie.
Udało się, cel został osiągnięty, pseudodziennikarze serwisów plotkarskich puścili wodze fantazji i manipulując i tak już kłamliwą informacją zaczęli tworzyć „aferę”.
Po kolei, jak w przewracającym się dominie narastały emocje.
Zaczęło być trochę jak w radio Erewań. Nie ważne czy on ukradł czy jemu ukradli, nieważne czy w Moskwie czy w Petersburgu, nieważne czy rower czy samolot.
Dziś autorka pisze „Nie napisałam, że zrobiła to pani Dorota Zawadzka, nie sugerowałam także, że kiedykolwiek podawała dzieciom leki” - problem jednak jest w tym, że odbiorcy już nie doczytają, że jakaś dziennikarka rakiem się wycofała z pomówienia i obrzydliwej sugestii.
Mam niestety złą wiadomość dla tej pani. Sprawdzę sama, mam czas i ochotę.
Wśród 31 rodzin supernianiowych tylko kilka zmagało się z nadpobudliwością dziecka.
Przypominam autorce, bo zapewne wie, ale w ferworze ataku zapomniała, że istotą dziennikarstwa jest merytoryczny ARGUMENT. Jeśli chce ze mną toczyć dyskusje NA ARGUMENTY w każdej z powyższych spraw - jestem gotowa. Plotką się brzydzę.
Jeśli natomiast będzie urządza sobie wycieczki osobiste to dam temu ostry odpór.
To pewnie nie jest głupia kobieta – podobno pisze bloga dla matek i słyszałam, od koleżanki, że jest tam przyzwoita merytoryczna informacja.
W mojej ocenie to po prostu jest zła kobieta. Taka która CHCE zaszkodzić innej osobie.
A nie na tym polega dziennikarstwo.
Na zakończenie jest najciekawiej. Po zamieszaniu, jakie wywołał mój komentarz dostałam kilka sygnałów związanych z różnymi zaskakującymi historiami na temat tamtej produkcji. Tym bardziej cieszę się, że pani Zawadzka deklaruje, że leży jej na sercu wyłącznie dobro dzieci.
Bardzo proszę więc o wyjaśnienie jakie to „zaskakujące historie” pani zasygnalizowano? Czy będzie to znowu „Wiem, ale nie powiem’? Porozmawiajmy o faktach a nie o bzdurach.
PS
Tytuł artykułu brzmi; Słów kilka o superniani, czyli czemu krytycznie oceniam działalność Doroty Zawadzkiej
Dziennikarz powinien wiedzieć, czym krytyka jest. Krytyka to analiza i ocena dobrych i złych stron z punktu widzenia określonych wartości jako niezbędny element myślenia. Krytyka to nie krytykanctwo. Ale to wiedzą prawdziwi dziennikarze.
No trudno, niech i tak będzie, że zrobiłam znowu reklamę pewnej pani z niszowego serwisu .
Lubię robić dobre uczynki – trzeba pomagać ludziom.