REKLAMA
O tym, jak łatwo stracić wszystko.
Warszawa, początek 2016r. Młody adwokat, partner w znanej międzynarodowej firmie prawniczej (kredyt we frankach na większy apartament, dobre auto w leasingu, dwa języki, elegancka żona i dwójka dzieci w amerykańskiej szkole, narty w Lech itd., własny pokój na XXX piętrze nowoczesnego biurowca), dostaje wezwanie na przesłuchanie w charakterze świadka w sprawie swojego klienta. Doradzał mu w negocjacjach, sporządzał dokumenty, przewłaszczał i zabezpieczał, pozyskiwał gwarancje itd., a nawet załatwiał sprawy w urzędach. O swoim kliencie i jego praktykach wie niemało, a ci, którzy badają transparentność obrotu prawnego chcą, by ową wiedzą podzielił się z nimi. Młody prawnik od lat nie ma do czynienia z procedurą karną, wie natomiast, że ustawa prawo o adwokaturze i kodeks postępowania karnego nieco inaczej traktują tajemnicę adwokacką. Zdania w jego środowisku zawodowym są podzielone. Jedni mówią - zasłoń się tajemnicą adwokacką. Ale drudzy ostrzegają - to nie zadziała, jak odmówisz, zrobią ci sprawę o fałszywe zeznania, bo przecież prawdę znasz, ale zatajasz ją. Dla naszego bohatera skazanie za fałszywe zeznania może oznaczać, że straci wszystko (żeby sprawdzić, jak wiele, wystarczy wrócić do lektury drugiego zdania). Ma poczucie dyskomfortu, choć nie jest samotny. Ma za sobą wsparcie adwokatury. Zresztą działa w kraju, w którym ład demokratyczny jakoś trzyma się, kilometr od jego biura urzęduje Rzecznik Praw Obywatelskich itd. Pomimo to obawia się o swój los, bo nie lubi, gdy traci wpływ na to, co się z nim stanie.
Gdzieś w Polsce, prawie pół wieku temu. Młody robotnik (ciężarna żona w hotelu robotniczym, zawodówka, pierwsza praca w dużym mieście, bez kredytu i samochodu, wakacje w parku po drugiej stronie ulicy, żadnych oszczędności) zostaje zatrzymany podczas ulicznej demonstracji przez służbę bezpieczeństwa. Przed chwilą widział pogrom tych nielicznych odważnych, którzy postanowili upomnieć się o swoje podstawowe prawa. Widział trupy kolegów i siłę władzy, która wolała strzelać, niż rozmawiać. Wie, że żyje w kraju, w którym służby kontrolują wszystkich i wszystko. Pomimo to zebrał się na odwagę wyszedł na ulicę. Chciał coś zmienić. Nie zna praw przysługujących zatrzymanemu, bo wydawnictwo CDN opublikuje „Małego konspiratora” dopiero za kilka lat. Zresztą czytanie nie jest jego mocną stroną. Nasz bohater nigdy nie słyszał o rzeczniku praw obywatelskich, a kaligrafowanie słowa Ombundsman, które brzmi obco, a więc wrogo, zajęłoby mu sporo czasu. Poprawne wymówienie go, jeszcze więcej. Na dołku dociera do niego, że zderzył się machiną, która zrobi z nim, co zechce. Że za chwilę straci wszystko. A oni mówią, że jak podpisze to, co mu podsuwają do podpisania, wróci do rodziny. Jest strasznie samotny, bo wie, że nikt mu nie pomoże. Strach i wola powrotu do nienormalnej normalności podpowiadają: podpisz.
Różne czasy i bardzo różni bohaterowi. Ale mianownik jakby wspólny.