REKLAMA
Kilka dni temu co wytrwalsi rodacy mogli spędzić przed telewizorami dziesięć godzin z okładem słuchając, jak złe były rządy Platformy i PSL.
Zajęci sprawami zawodowymi ograniczyliśmy swoje zainteresowanie do wystąpienia ministra właściwego do spraw sprawiedliwości, czyli pana Zbigniewa Ziobro. Dowiedzieliśmy się, że minister przeżywa de ża wu, swoiste zresztą. Tak powiedział, nie przesłyszeliśmy się. Minister oświadczył, że czuje się mianowicie tak, jak w 2005 roku, kiedy w rządzie PiS obejmował urząd ministra sprawiedliwości.
Pan minister jest człowiekiem światowym. Wszak na zsyłce do Brukseli spędził kilka lat, całą kadencję europosła. Kiedy jechał w nieznane sam Prezes powiedział tak - Zbigniew Ziobro powinien pracować 6 - 8 godzin dziennie nad językiem, bo ktoś, kto nie zna języka angielskiego albo francuskiego, jest posłem czwartej kategorii. Chciałbym, żeby się za to jak najszybciej zabrał. A inne sprawy zostawił, bo nie zawsze mu one wychodzą (słowa Prezesa nadal dostępne są w Internecie).
Minister posłuchał Prezesa i wziął się do roboty. Niestety zachodzi obawa, że ucząc się angielskiego, doszedł do wniosku, że – niejako przy okazji - opanował francuski. A ponieważ jako człowiek biegły w publicznych wystąpieniach wie, że w każdym dobrym przemówieniu powinna być anegdota lub przynajmniej bon mot (wymawia się bą mo), a w ostateczności coś, co dla przeciętnego przedstawiciela elektoratu brzmi jak czarna magia i jest dowodem erudycji przemawiającego, poleciał francuszczyzną. Wyszło, jak wyszło.
Nam się wydaje, że pan minister chciał użyć francuskiego zwrotu déjà vu (już widziane). Problem w tym, że déjà vu wymawia się deʒa vy, a nie de ża wu. Déjà vu to odczucie, że przeżywa się coś, co już się widziało, czyli coś niemożliwego. Co znaczy „swoiste de ża wu” wie pan minister, który – niczym molierowski mieszczanin – nie połapał się, że umie mówić prozą.
Dubois & Stępiński
