Kto najlepiej pokaże dzień z życia najlepszej polskiej kolarki górskiej? Uznaliśmy w naTemat, że jej najbliższa osoba. I dlatego poprosiliśmy Przemka Zawadę - pilota rajdowego - o zrobienie zdjęć dokumentujących dzień Mai Włoszczowskiej. Tak się składa, że zawodniczka jest teraz w Świeradowie Zdroju. Odbudowuje mięśnie, wraca do pełnej sprawności po koszmarnej kontuzji tuż przed igrzyskami w Wielkiej Brytanii. Przemek Zawada zrobił kilkaset fotografii, wybraliśmy z nich ponad dwadzieścia. A Maja Włoszczowska przysłała tekst. Oto jej relacja.
Pobudka 7:30. Czasem bywa o 5:00, gdy organizm jest już przemęczony i paradoksalnie spać nie może...
Trochę ćwiczeń dla obudzenia organizmu, rozruszania stopy i mięśni. 8:00 śniadanie. Owsianka z jogurtem, owocami suszonymi i orzechami, czyli solidna porcja węglowodanów. Trochę chudego sera białego, łyżka miodu i kromka pełnoziarnistego pieczywa. Koniecznie kawa. Mocna czarna, bez cukru.
Po śniadaniu chwila na wykonanie ważnych telefonów i maili.
10:00 pierwszy trening. Siłownia, marszobieg, rower lub narty biegowe. Gdy jedziemy na narty biegowe do Jakuszyc wyjazd odpowiednio wcześniej, więc telefony i maile trzeba odstawić na później (lub załatwić po drodze…).
Poranne zajęcia zajmują ok. 2 godzin.
Chwila przerwy, drobna dostawa węglowodanów od Enervita i na drugi trening. Ten już tylko godzinny, ale też dający w kość.
14:00 obiad. Po nim godzina wolnego. W sam raz na pracę przed komputerem. Pod warunkiem, że ma się na nią siły… Powieki zdają się ważyć tonę. Zwłaszcza gdy mam za sobą trening rowerowy na zewnątrz, w śnieżycy i minus 7 stopniach… No dobra, to pół godziny drzemki i do maili.
16:00 wyjazd do Uzdrowiska Czerniawa na kriokomorę.
Jestem zmarzluchem. Uwielbiam saunę, tymczasem tu trzeba wejść do komory, w której panuje -120 stopni Celsjusza. Zalety zabiegu olbrzymie, więc nie ma co marudzić. Ja nie dam rady? Na szczęście w środku muzyka pomaga przetrwać te niezwykle długie 3 minuty.
W ostatniej już czuję jakby małe igiełki wbijały się w moje uda. Gdy już się rozglądam za czerwonym przyciskiem alarmującym, że mam już dość...
...drzwi się otwierają. I po zabiegu. Drobne 180 sekund a uczucie po bezcenne. Migrena, zaspanie, brak energii, kiepski nastrój… Wszystko mija. Oczywiście to tylko dodatkowy pozytywny skutek zabiegu. Ważniejsze to leczenie urazów mięśni i stawów, wzrost odporności, przyspieszenie regeneracji i metabolizmu. Ponoć takie chłodzenie opóźnia też procesy starzenia…
Po krio czas na ostatni trening. W końcu teraz trzeba się rozgrzać. A najlepiej pod okiem fizjoterapeuty, który bezlitośnie przygotowuje nam za każdym razem nowy zestaw miażdżących ćwiczeń. Jest ciężko, ale wesoło. W grupie zawsze ćwiczy się przyjemniej.
Wracamy do hotelu. Chwila przerwy i kolacja. Zazwyczaj warzywa i trochę białka w postaci jajek, chudego mięsa bądź twarogu. Na obiad zestaw podobny, z dodatkiem węglowodanów, które mają pomóc w odbudowie glikogenu spalonego podczas treningu.
Wieczorem już na cukry trzeba uważać. Co prawda dopiero grudzień, ale już trzeba zaczynać „cieniowanie” czyli pozbywanie każdego zbędnego grama tłuszczu. Zwyczajowo po kolacji już wolne. Mnie czeka jednak jeszcze praca nad stopą.
Trochę manualnej pracy fizjoterapeuty, a potem „katowanie” stopy podczas ćwiczeń. Często, a właściwie zawsze na granicy bólu. Gdy jednak widzę efekty, zniosę każdy ból. A efekty są. Jestem już w stanie wykonać niemal każdy trening, nawet z nartami biegowymi po pierwszych treningach zakończonych fiaskiem, zdążyłam się przeprosić. Dziś blisko 3h!
I tym optymistycznym akcentem dobrej nocy życzę. A maile dalej czekają… ;)