Obrazek pierwszy: duża doza empatii, poczucie winy z powodu naznaczania przyjezdnych i poczucia wyższości, z którym urodziliśmy się my – miastowi, odwiedzający wujka na wsi, który pokazywał, jak się zbiera siano. Obrazek sielski, ale muchy jednak latały...
...a przybytek śmierdział kurami srającymi gdzie popadnie, no i bardaszką na zewnątrz. Dzieci miały daleko do szkoły, więc do jednostek wybitnych wypada czuć szacunek.
Krótko mówiąc, wyidealizowana percepcja na poziomie PRL’owskiej szkoły podstawowej, podczas gdy regionalna kuchnia to chipsy w lokalnym sklepie ze wszystkim i Trudne sprawy na Polsacie. Gospodarstwo agroturystyczne, w którym miastowi rozkminili dopłaty unijne do rzadkiej rasy kury jakiejś tam, to zwykle w oczach tubylców kosmici, materiał na reportaż o walce z miejscową radiomaryjną ciemnotą. Nie zapomnijcie powiedzieć dzień dobry w sklepie.
Obrazek drugi: nas nie lubią, ale w grupie raźniej, zwłaszcza zza monitora. Tak naprawdę, to mamy dosyć Waszej pogardy, a nad sielankową ciut jednak przaśną makatkę z kuchni wolimy miejski hałas. Mamy warszawskiego cwaniaka i uwielbiamy Tuwima, za którym możecie nas wszystkich w dupę. Niech wystarczy za inteligenta.
Obrazek trzeci: tak zwany głos rozsądku, czyli odrzućmy emo sądy kategoryczne. Prawdziwych mieszczan może być rodzin kilkanaście, więc niech wam się nie wydaje. Mierzysz się na codzień ze stresem w korku, ponadto rodziny się nie wybiera. Jesteś gorszy, a już najbardziej wtedy, kiedy piętnujesz nieszczęsnego słoika. Poza tym najlepsze pierogi klei mama, niemal uwierzyłem, że coś w tym jest.