Moim pierwszym odruchem jest obrzydzenie do korwinistycznego przygłupa, deklarującego chęć zamykania „lewactwa“ w więzieniach i psychuszkach. Samo użycie określenia „lewacki“ pozycjonuje dyskutanta na specyficznej półeczce elokwencji, obnażającej poziom ignorancji i arogancji. Niemal jednocześnie jednak przychodzi refleksja nad potrzebą buntu współczesnej młodzieży — może potrzebna jest kontestacja głównego nurtu interpretacji społecznej rzeczywistości?
Podobne incydenty biorą się z poczucia wykluczenia z publicznego dyskursu — gdzie dominuje przekonanie o jedynie słusznej myśli neoliberalnej, gdzie jakiekolwiek alternatywy spychane są automatycznie na margines ekstremizmu, przydzielane do kategorii egzotyki rurkowców z Rowu Mariańskiego. Tymczasem okazuje się, że powszechna zgoda na wyłączność neolibu zapanować nie chce, co świetnie wykorzystuje prawa strona sceny politycznej. Znamienne i raczej nieprzypadkowe jest wykorzystywanie (lewackich!) haseł solidarności społecznej przez polityków Prawa i Sprawiedliwości. Ktoś musiał zauważyć, że w czasach kryzysu gospodarczego, leżącego cieniem na perspektywach kolejnego pokolenia, skandalicznie brzmią wypowiedzi tak zwanych ekspertów z klubów tak zwanych pracodawców — na przykład o samodzielności młodych ludzi, osiągających szczyt marzeń w postaci kredytu hipotecznego zaciągniętego JUŻ w wieku 39 lat.